Followers

niedziela, 5 sierpnia 2018

[24] Raz teatr, zawsze teatr

A/A: Nic na swoją obronę.
OoO
Echo zdecydowanych kroków niosło się wszerz i wzdłuż po kamiennych, zimnych i upiornych korytarzach. Dopóki nie znalazł się w Azkabanie, myślał, że ma dobry plan, że jego plan jest naprawdę dobry. W tamtym momencie jednak wydawało mu się, że nie miał żadnego planu, nie mówiąc już o dobrym planie.
- Raz trollowi śmierć, a co mi tam - mruknął do siebie, zanim wyszedł zza zakrętu. Zamknął oczy na chwilę i odetchnął głębiej. Czysty umysł. Miej czysty umysł, powtórzył sobie, a wszystko będzie w porządku.
Wyszedł zza rogu, wyprostował się i w dalszym ciągu kroczył pewnie do przodu, asekuracjnie trzymając dłoń na trzonku swojej różdżki. Zanim zdecydował sie na wizytę w Azkabanie, rozważał różne inne opcje. Już na początku wykluczył udanie się do Harry'ego, licząc na jego wiarę w dobro i sprawiedliwość, bo wszyscy przekonali sie już, że od pewnego czasu nie ma na to szans. Myślał, żeby odwiedzić po cichu żonę Pottera i powiedzieć jej, jak wygląda prawda, ale nie miał pewności, że prawda okazałaby się wystarczającym argumentem. Kolejną opcją było spotkanie  z ministrem... jednak Potter był jego ulubieńcem, co dyskwalifikowało go jako sojusznika już w przedbiegach.
Sprawa Malfoy'a była sprawą utajnioną dla wszystkich z wyjątkiem najwęższego kręgu obracającego sie wokół Pottera, opracowanie więc jakiegokolwiek realnego planu było skrajnie niemożliwym zadaniem. A skoro nie da się opracować planu, trzeba improwizować. Odkąd tylko pamiętał, lubił działać na własną rękę. Wspólne warzenie eliksirów nigdy nie było jego mocną stroną, poleganie na kimś nigdy nie wchodziło w grę. Bycie członkiem Quidditcha? O Merlinie. Poleganie na kimś innym, niż sam on, było pierwszym krokiem ku przegranej.
A jednak, tym razem musiał zaryzykować i nie dość, że wymyślić na prędce jakiś plan, żeby przedostać się do Azkabanu, to jeszcze dostać się jakimś niewyjaśnionym cudem do celi Draco i jeśli go nie wykraść z niej, to chociaż zobaczyć, czy nie postradał jeszcze zmysłów. Mało tego! Musiał współpracować. I to z ludźmi, z którymi współpracy na dłuższą mętę po prostu sobie nie wyobrażał.

Charlotta okazała się prawdziwą przyjaciółką. Nie wiedział, czy była w Hogwarcie, gdy się edukowała, ale gdyby była, to na pewno byłaby twarzą herbu Gryffindoru. Kiedy przyszła do niego ze swoim własnym planem i propozycją tego samego ranka, gdy uwolnił Hermionę, pomyślał po prostu, że zwariowała.
- Jesteś przekonana do tego, co mówisz? - spytał powątpiewająco, przyglądając jej się z pewną rezerwą.
Była znacznie niższa od niego, trochę bardziej krągła, niż to zapamiętał, i zdecydowanie bardziej pewna swoich słów, niż kiedykolwiek wcześniej, gdy miał okazję jej słuchać. Zazwyczaj jej głos nie brzmiał zbyt pewnie nawet w trakcie składania raportu z postępów przy budowie przedszkola dla dzieciaków przestępców. Ale tym razem... No, no, no.
- O'Sullivan - warknęła. Jej pyzowata buzia była czystym zaprzeczeniem tego, jak chciała teraz wyglądać, a chciała wyglądać z pewnością groźnie. - Przemyślałam to doskonale.
- Ale dlaczego? Nie rozumiem. To też jest pewne ryzyko, które podejmujesz tylko na własne życzenie. Nie dziw się więc, że lekko powątpiewam...
- Hermiona to moja przyjaciółka. - O tak, w poprzednim wcieleniu na pewno była gryfonką. Pójście do paszczy lwa w imię przyjaźni to coś, co gryfońskie tygryski lubiły najbardziej. Marcus westchnął.
- Draco to mój przyjaciel, a jakoś nie pcham się po specjalne zaproszenie do celi Azkabanu, żeby go zastąpić! - Wywrócił oczami, wznosząc lekko ręce w geście irytacji.
Charlotte pojawiła się w jego gabinecie na chwilę po tym, jak się pojawił w biurze. Nie pytała, gdzie się podziewał - za co był jej w ostateczności wdzięczny - kazała mu tylko wziąć swoje rzeczy i kilka minut później znaleźli się w kawiarni na przeciwko budynku, sycząc na siebie konspiracyjnie.
Jej plan był szalony, a dla niego dodatkowo głupi. To nie było szaleństwo, to była głupota.
- Dlaczego?
- Powiedzałam ci - zirytowała się. - Hermiona to... jedyna osoba, na którą ostatnio moglam liczyć. Nigdy nie dała mi powodu do tego, by w nią watpić, a skoro nie powiedziała mi o niczym, to znaczy, że nie zasłużyłam na jej zaufanie. Chcę to naprawić.
- Siadając w celi zamiast niej? Zgłupiałaś.
- Nic gorszego mnie tam spotkać nie może niż chwilowa samotność i pogardliwe spojrzenia innych aurorów. Pomyśl. Zamienię się z nią miejscami, żeby uśpić czujność pozostałych. Wykradniesz ją i ukryjesz, żeby dokończyła to, co zaczęła - bo coś zaczęła, prawda?
Marcus wzruszył ramionami i coś tam zamruczał niejasno pod nosem, co kobieta ostatecznie wzięła za potwierdzenie. - Daję wam czas, którego potrzebujecie, żeby uratować Draco.
- Dlaczego chcesz go uratować? Jest paskudnym śmierciożercą, który mordował kobiety i dzieci, skręcając im karki i świetnie sie przy tym bawił - wymruczał, pochylając się ku niej. Jak przewidywał, jej delikatna natura kazała jej zblednąć na te słowa.
- Skoro Hermiona zdecydowała się go uratować, to musiała mieć ku temu powód. To mi wystarczy.
- Nie sądziłem, że jesteście tak wielkimi przyjaciółkami.
Charie wydawała się bardziej niż zirytowana. Marcus odwrotnie - świetnie się bawił, czerpiąc z tej rozmowy ile tylko mógł, po ostatnich dniach spędzonych w zatęchłej piwnicy.
- Rozumiem, że wszystko masz gotowe i nie przychodzisz do mnie z pustymi słowami? - wznowił, zanim zdążyła mu się odgryźć.
Twarz Charlotty rozjaśniła się, a jej usta rozciągnęły w uśmiechu.
Obserwował, jak spod peleryny wyciąga niewielką buteleczkę i stawia ją dumnie na stole. Eliksir Wielosokowy. Zrobiło mu się niedobrze na myśl, że ostatnio Draco paradował w jego postaci właśnie za sprawą tego ustrojstwa.
- Wspaniale - skomentował, dalej nie mogąc wyzbyć się czystej złośliwości ze swoich słów. Kobiety były tak słabymi strategami, że to aż bolało. - A włos Granger to co, sama wyhodujesz? Czy może masz kolekcję wszystkich aurorów?
- Włos Hermiony jest już w środku, a teraz lepiej się zamknij i po prostu mnie posłuchaj. - Oj, wkurzyła się. Marcus uniósł jedynie brew, wciąż wyrażając zwątpienie, ale się nie odezwał. - Pod twoją nieobecność nieco się tu pozmieniało. Harry przeorganizował szyki, paranoicznie przekonany o tym, że od teraz nie może ufać już nikomu, a już w szczególności swojemu najbliższemu otoczeniu. Wyniósł na piedestał ciche myszki, o których nikt nigdy nie słyszał, a zdegradował wszystkich wokół siebie. I tak się składa...
- Że przestałaś być szarą myszką - wpadł jej w słowo, pocierając lekko brodę. Szczwana sztuka!
- Tak wyszło, nie prosiłam się o to - powiedziała skromnie i kontynuowała, jak gdyby nigdy nic: - Odkąd Hermiona jest w podziemiach, cel pilnują trzech strażnicy na trzy zmiany. Jedyne piętnaście minut, kiedy nikogo ze straży nie ma w pobliżu, to przerwa obiadowa, która przypada na pierwszą trzydzieści. To właśnie wtedy zakradniesz się do budynku, ale tak masz to zrobić, jak gdyby nigdy nic, przekradniesz się do lochów - jak gdyby nigdy nic - i wykradniesz Hermionę, a ja zajmę jej miejsce chwilę po tym, jak wyjdziecie.
- Dużo tam tego kradnięcia - skomentował, ale Charlotte wyczuła zmianę w jego głosie. Albo jej się zdawało, albo zaczynał brać ją na poważnie. - Czy coś jeszcze będę musiał ukraść?
- Na szczęście to mamy już za sobą - odparła i znowu, jak gdyby nigdy nic, położyła przed nim czyjąś różdżkę.
- Czy ta różdżka należy do tego, kogo myślę?
- Możliwe. Ale żeby przypadkiem nie wprowadzić cię w błąd, to od razu potwierdzę - tak, to różdżka Hermiony.
Marcus chrzaknął i lekko przesunął ramieniem po stole, a gdy znów ukrył rękę pod nim, jego powierzchnia była pusta.
- Zaczyna mi się podobać twoja nowa pozycja. Czemu przekradniesz się do celi Hermiony dopiero, jak my z niej wyjdziemy?
- Zrobiłam duplikat i podłożyłam w dowodowym, żeby nikomu nic nie rzuciło się w oczy. Dlaczego dopiero potem? - powtórzyła. - Czy to nie oczywiste? Gdyby Hermiona wiedziała, że mam zająć jej miejsce, nie zgodziłaby się na to, a nie ma tu nic do gadania. Nie zasłużyła na to, by się tam znaleźć, a mnie chwila samotności dobrze zrobi.
Marcus przyglądał jej się chwilę, wydawało mu się, że wszystko zaplanowała. 
- A co, jak ktoś zauważy twoją nieobecność?
Charlotte wyciągęła kolejny eliksir.
- I tu wkraczasz do akcji ty. Wraz ze zmianą pozycji zyskałam pozwolenie na wejście do Azkabanu jako pierwsza asystentka Harry'ego. W środku jest wielosokowy z moim włosem. Dawka wystarczy na jeden dzień, więc wybierz go mądrze. Wejdziesz do Azkabanu jako ja i wtedy...
- I wtedy co? - W kolejnej części jej planu zaczynało brakować ostatniej klepki. - Zagilgotam dementorów, przerzucę sobie Draco przez ramię i wyjdę, jak gdyby nigdy nic?
- Jeśli taki będzie twój plan - warknęła. 
Marcus uniósł ręce i wycofał się.
- To może być plan B. Ale powinniśmy mieć jeszcze plan A. - Zaczęła się zastanawiać w ciszy, aż spojrzała na niego swoimi bystrymi oczami. - Ale tak sobie myślę... jest to jakiś pomysł. Wtedy moglibyśmy ukryć i Hermionę, i Draco i spróbować rozwiązać zagadkę tych wszystkich morderstw! Harry nie podejrzewałby nas o konspirację.
Marcus przymknął oczy. Nie miał siły się z nią kłócić ani przekonywać, jak słaby był ten plan. Nie miał też zamiaru próbować ją przekonać, że przy pierwszej sposobności któreś z nich zginie. Ale z drugiej strony był to jedyny plan, jaki w tej chwili mieli. Pozwolił jej więc mówić do ostatniego słowa, jakie dla niego przygotowała i na końcu po prostu przytaknął, nagrodzony tym samym najszczerszym zdziwieniem, ale i wdzięcznością, jakie kiedykolwiek widział na oczy.
Charlotte naprawdę była dobrą przyjaciółką.

Kroczył więc teraz pustymi korytarzami Azkabanu, jak gdyby nigdy nic. Uświadomił sobie, że najwyraźniej było to motto Charlotty, która w tym momencie - znowu: jak gdyby nigdy nic - siedziała w lochach Biura Aurorów, przemieniona wielosokowym w Hermionę i czekała na rozwój wypadków. Próbował przypomnieć sobie jakiekolwiek szczegóły na temat Charlotty, by móc ją odpowiednio naśladować, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc kolejny raz zdecydował się na improwizację. Ostatnio szło mu to bardzo dobrze.
Napotykając każdy zakręt, widział przed oczami rozkład budynku i pozwalał intuicji prowadzić go do odpowiedniej celi. Przygotował się na to, że cela Malfoya będzie obwarowana najbardziej na piętrze, dlatego tak zdziwił się, gdy zobaczył, to znaczy NIE zobaczył strażników - nigdzie. Rozumiał koncepcję Azkabanu jako twierdzy, do której można było wejść, a gorzej było z wyjściem, brak dementorów dookoła jednak go zaskoczył.
Jego szaty wprawiały powietrze w wirowanie, gdy krok zdobywał na pewności siebie. Marcus przypomniał sobie, co takiego mówiła Charlotte o wejściu do cel i stwierdził, że nie może to być takie trudne.
Zaciskając palce na swojej różdżce, stanął na przeciw odpowiednich drzwi i już miał je otworzyć, gdy te same z siebie ustąpiły i stanął twarzą w twarz z Ronaldem Weasleyem. Tego nie przewidzieli. Mężczyzna również wydawał się nieprzygotowany na taki przebieg wydarzeń i Marcusowi nawet wydawało się, że nie chciał zostać spotkanym.
- Ronald? - chrząknął, oczyszczając głos.
- Charlotte? Co cię tu sprowadza? Tu, do Azkabanu? - podkreślił.
- Polecenie pana Pottera... Mam... - szukał dobrej wymówki - sprawdzić stan wzięźniów z listy.
- Jakiej listy?
- Specjalnej listy.
Ron nie wyglądał na przekonanego. Nie odrywał spojrzenia od jego oczu, szukając w nich fałszu, ale niewinna okrągła twarz Charlotty zdawała się przemawiać sama za siebie.
- Za to ty... nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Szczególnie tu - podkreślił, jak rudzielec zrobił to sam przed chwilą. - To strzeżona cela. Tylko zamknięte grono może tu wejść.
Ronald wzruszył ramionami i otrzepał ręce. Potem wsunął je do kieszeni, ale uwadze Marcusa nie umknął drobny szczegół - obdarte kostki i świeże ślady krwi. Choć nidy nie przepadał za Weasleyem, teraz poczuł do niego szczere obrzydzenie i musiał się dosłownie mocno napracować, by nie zostało one zdradzone przez mimikę twarzy Charlotty.
- Też... sprawdzałem stan więźnia. Wiesz, kiedyś się przyjaźniliśmy i tak przez wzgląd na stare lata - wymruczał, patrząc na nią z góry. - Ale trzyma się, i to nawet nieźle. Ulżyło mi. Sprawdziłem swoje, mogę iść. A ty lepiej zrób tak samo.
- Iść? - spytał głupio, ale chyba podziałało, bo Weasley zaśmiał się dobrodusznie.
- Najpierw sprawdź te swoje stany więźniów. Potem iść - wyjaśnił na pozór dobrodusznie, ale Marcus odnalazł w jego spojrzeniu pogardę. Czystą, nieskazitelną pogardę i to najwyraźniej nie do samej Charlotty, ale dla faktu, że była kobietą. Facet, który nienawidzi kobiet, huh? 
Obserwował go do momentu, aż zniknął za rogiem. Dopiero wtedy pozwolił sobie na ciche wypuszczenie powietrza. Chwycił za swoją różdżkę. Zanim rzucił zaklęcie utajniające, upewnił się, że pamięta ruchy i odpowiednią inkanację, której musiał użyć, a do łatwych ona nie należała. Hermiona musiała czerpać jakąś, chociaż najmniejszą, satysfakcję z tego, że zasiała w nim ziarno niepewności.
Temat Azkabanu był dla wszystkich zagadką. Nikt nigdy nie był w stanie zgłębić podstaw, na których więzienie przez te wszystkie lata - za wyjątkiem głośnej ucieczki grupy śmierciożerców - stało nienaruszone. Częściowo planując wspólnie z Hermioną, częściowo z Charlottą, próbował obejść zabezpieczenia, ale nie widział, co tak naprawdę Azkaban dla niego przygotował. A Azkaban mógł zaskoczyć każdego - to w końcu jedyne więzienie karmione duszą na świecie. Dementorzy nie bez powodu wysylali szczęście i radość z tych, który byli zamknięci. 
- Raz trollowi śmierć - powtórzył. A potem wszedł do celi, w której znajdywał się Draco Malfoy - najdłużej i najbardziej poszukiwany śmierciożerca ostatnich miesięcy. Śmierciożerca, który wkrótce znów ma się stać zbiegiem. 

czwartek, 23 lutego 2017

[23] Czeluści piekła


A/A: Nawet nie chcę sprawdzać, kiedy ostatnio była publikacja - wybaczcie. Ważne jednak, że jest wreszcie aktualizacja, prawda? Witam nowych Czytelników i serdecznie całuję tych starych, wiernych, którzy wciąż tutaj są i wciąż czekają na nowość! :* A tych nowości niewiele już zostało, niestety (albo i stety, bo wreszcie Granger Again będzie ukończone...). 
Tymczasem zapraszam na 23. rozdział i mam nadzieję, że palce jeszcze nie zapomniały, jak się pisze :) 
*
Jeśli kiedykolwiek w tym całym biegu pochmurnej, szarej rzeczywistości zdaje Wam się, że chwila ciszy i spokoju jest jak na lekarstwo, macie tylko część racji. Bo w końcu wszystko zależy od tej całej rzeczywistości... Jeśli jest to rzeczywistość magiczna, pełna niesamowitych zjawisk i... wysysających duszę pocałunków, to chwila bezczynności stanowi wieczność.
Hermiona dostawała przysłowiowego kota. Choć wydawało się, że Draco Malfoy został już uznany za najgorszego śmierciożercę tego ćwierćwiecza, że jak tylko go schwytają, to ofiarują mu czuły pocałunek dementora, to z jakiegoś powodu wciąż nie słyszano o procesie. Hermiona wiedziała, że coś jest nie tak. Że gdyby tylko mogli, skazaliby go już pierwszego dnia. Tak żądni krwi, tak pełni nienawiści byli. Zamknięta w tej morderczej, dudniącej w uszach ciszy Hermiona miała sporo czasu na przemyślenia. I uświadomiła sobie, że i ona do pewnego momentu była częścią tej nienawistnej zgrai pozornie prawych czarodziei.
Kobieta usiadła na zawieszonym nisko posłaniu i ukryła twarz w dłoniach. Zaraz jednak syknęła i wyprostowała się, niemal płacząc. Spojrzała na swoją dłoń - nie wiedziała, jakiego uroku miała okazję doświadczyć, ale wyglądało na to, że wszystko, co z Corviusem związane, było wyjątkowe. Rana po oparzeniu, choć początkowo wydawała się niegroźna, z każdą godziną wyglądała coraz gorzej. Gdyby może mogła, porównałaby ją z urokiem, jaki trafił ją tamtego felernego dnia w plecy. Gdyby tylko pamiętała coś więcej poza bólem. O ile w normalnych więzieniach strażnicy stali na straży, doglądali - oczywiście nie w tym pozytywnym znaczeniu słowa - więźniów, tak w katakumbach wiało pustką i ciszą. Odnosiła wrażenie, że była tu jedyną osobą. Z tego względu nie miała nawet komu powiedzieć o tym, że jej dłoń zamienia się powoli w jedną wielka ropę, krew i... nie, nie mogła na to patrzeć.
Zamknęła oczy. Odetchnęła i policzyła do pięciu. A potem jeszcze raz, do kolejnych pięciu i jeszcze raz. Choć oczywiście, wiele to nie pomogło. Musiała wrócić do domu Corviusa, choćby miało ją to zabić, musiała to zrobić! Musiała odzyskać plany tego gnojka, pokazać je Harry'emu, uwolnić Draco, a na końcu ugotować razem z nim pyszny obiad i przez następny tydzień nie wychodzić z sypialni. Ale pierw musiała wyjść z celi. I tu zaczynały się schody.
Hermiona popatrzyła na leżące nieopodal kartki i ołówki. Charlie stanęła na wysokości zadania i udało jej się uzyskać zgodę, przynieść je tu i dodać Hermionie otuchy. Z drugiej strony, dlaczego miałaby nie móc tego zrobić? Co, Hermiona miała sobie wydłubać oko tymi ołówkami? Podciąć żyły? Nie orientowała się, jakich metod używają zdesperowani zbrodniarze... och, chwileczkę, w tym momencie i ona była takim zbrodniarzem. Kobieta poderwała się z pryczy i podeszła do ściany naprzeciwko krat, a potem z głośnym krzykiem, nie - wrzaskiem, uderzyła zdrową dłonią o chropowatą, kamienną powierzchnię. Bezsilność sprawiała, że powoli traciła zmysły. Tęsknota zarówno za Draco, jak i za Libby, strach o nich... dolewały tylko oliwy do ognia.
- Spokojnie, moja droga, bo sobie zrobisz krzywdę.
Hermiona drgnęła, ale nie odwróciła się. Napięła mięśnie i czekała.
- Widzę, że masz dużo czasu - zakpił ktoś. - To może mały drink na odnowienie znajomości?
I wtedy go poznała.
Marcus?!
*
Czarodziej bez różdżki, to jak dziecko bez gryzaka. Albo lizaka. Ewentualnie cukierka. Czarodziej bez różdżki, to jak mężczyzna bez... wiecie. Rozumiecie więc, jak czuła się Hermiona, która objęta czarem przemykała na palcach za Marcusem przez całą siedzibę Aurorów. Była zmęczona, od dwóch lub trzech dni nie spała, niewiele przy tym jadła, a rana tylko utrudniała jej skupienie się na rzeczy. Ale wiedziała, że teraz albo nigdy. 
Miała wrażenie, jakby wydostanie się z katakumb, przejście przez dolne partie biura i dotarcie do drzwi trwało wieczność. Ale wiedziała już, że wieczność wieczności nierówna. Już widziała bramę, już czuła zapach miejskiego kurzu, już... zobaczyła Harry'ego na swojej drodze. Próba ucieczki, a co dopiero złapanie na gorącym uczynku, oznacza jedynie przypieczętowanie swojej winy.
- O'Sullivan, dawno się nie widzieliśmy - zagaił Harry. Hermiona obserwowała go, niemal wstrzymując oddech. Harry był zawsze bystry, ale naiwny, musiała to przyznać sama przed sobą i teraz miała nadzieję, że dalej naiwnie nie połączy faktów. Nie miała pojęcia, czy Harry cokolwiek wiedział, co działo się z Marcusem przez ten czas. Czy wiedział, że i on de facto był kolaborantem, jak to pięknie ujął jej przyjaciel. Przyjaciel? Czyżby?
- To prawda, szefie. Ale tak jest, gdy praca staje się życiem - wzruszył ramionami niepozornie, uśmiechnął się, jak to on, i czekał na reakcję Harry'ego.
- Praca? - zakpił Potter. Obserwowali, jak zakłada ramiona na pierś, jakby tylko chciał podkreślić swoje powątpiewanie. - A jakaż to praca tak cię pochłonęła, bo chyba nie bycie aurorem?
- Szef chyba nie był jeszcze w swoim biurze... Raport czeka na biurku. Sprawa związana z nielegalnym przemytem smoków i wykorzystywaniem ich łusek, pazurów i serc do równie nielegalnych transakcji i...
Harry wreszcie przytaknął i opuścił nieco gardę.
- Racja, pamiętam. W ostatnim czasie tyle się działo, a do tego cisza z twojej strony... co, brakowało tam zasięgu czarodziejskiego?
Hermiona nie była pewna, czy Harry pyta poważnie, czy się z Marcusem droczy - co byłoby wszak zupełnie nie w jego stylu, ale najwyraźniej Marcus potraktował to jak najbardziej poważnie.
- Właśnie tak. Trafiłem do strefy bezmagicznej, wszystko w raporcie. Jaki byłem zdziwiony, gdy musiałem sam mieszać w kubku z herbatą!
- Taak - zaczął ironicznie Harry - jestem sobie to w stanie wyobrazić, O'Sullivan. Możesz iść.
- A właśnie, skoro już i tak się spotkaliśmy - zagaił niepozornie Marcus, już niemal na odchodnym, a Hermionie omal nie stanęło serce. Hej, mamy wychodzić! - miała ochotę krzyknąć i kopnąć go w kostkę, ale wiedziała, że nie może. - Te smoki totalnie wyssały ze mnie energię. Mały urlopik do poniedziałku chyba nie byłby zbrodnią?
Zgoda musiała kosztować Harry'ego chyba naprawdę dużo, ale wreszcie machnął ręką i pozwolił im iść.
Hermiona miała ochotę zasypać Marcusa pytaniami. Zaczynając od tych bardzo oczywistych, jak na przykład: Czy świetnie się bawił, mamiąc ją kolorowymi drinkami? Albo zawracając jej głowę? Ewentualnie wtedy, gdy zniknął, a jego miejsce zajął Malfoy. Gdzie był? Czemu się nie odzywał? Tak jak mówiła, Harry był mądry i coraz bardziej konkretny, ale wciąż mało spostrzegawczy - jak prawie każdy mężczyzna.
Gdy tylko wyszli z biura, gdy tylko jazgot Londynu niemal ich obezwładnił, Hermiona odetchnęła i naprawdę miała ochotę się rozpłakać - z ulgi, z radości, z nadziei. Zamiast tego rzuciła się w ramiona mężczyzny.
- Chyba przydałby się komuś prysznic... - nie omieszkał wspomnieć Marcus, ale jednocześnie uśmiechnął się lekko i oddał uścisk. Wbrew pozorom doskonale wiedział, co to znaczy wyjść z uwięzienia.
- Nie ma na to czasu - zaoponowała Hermiona. - Musimy wrócić do posiadłości Corviusa, znaleźć prototyp zdjęciowy z jego planami i uratować Draco, dopiero potem prysznic.
- Czyżbyś mówiła o tym? - spytał niedbale mężczyzna, wyciągając z kieszeni malutki, niepozorny przedmiocik. Tym razem Hermiona naprawdę się rozpłakała.
- No już, hej, jestem tylko mężczyzną - zaoponował Marcus. - Wciąż nie wiem, co robić, gdy kobieta płacze... - przypomniał, patrząc na nią naprawdę nieporadnie. Widok jego zbolałej miny sprawił z kolei, że Hermiona nie mogła się powstrzymać od śmiechu, który mieszał się ze szlochem radości i ulgi, żeby zaraz zamienić się w czkawkę. Wreszcie poklepał ją nieporadnie po ramieniu, a potem przygarnął ją całą do siebie i objął mocno, a może lekko?, czując intuicyjnie, że chyba tego potrzebowała po kilku dniach w zimnej celi. Pewnie, najchętniej chciałaby innych ramion, ale jak się nie ma tego, co się lubi, to trzeba polubić to, co się ma.
- Skoro tak stawiasz sprawę - pociągnęła nosem - to chyba znajdzie się jednak te pięć minut na prysznic.
- Chwała Merlinowi - przytaknął Marcus, za co dostał bolesnego kuksańca. 
Nagle otaczająca rzeczywistość zaczęła wydawać się nieco łaskawsza. Nagle znalazło się miejsce na drobny żart i uśmiech, negatywne emocje uleciały i Hermiona naprawdę miała nadzieję, że im się uda, że zdążą. Skoro do tej pory aurorzy wstrzymywali proces i osądzenie Draco... wyglądało na to, że mają jeszcze chwilę.
Ale najpierw prysznic.
*
- Możecie podać mi Veritaserum.
Niedbały, zmęczony i pusty głos rozniósł się echem po wielkim pomieszczeniu. Zimno bijące od otaczającego muru przenikał ciało i kości. Nie zdziwiłby się, gdyby po kolejnych kilku dniach nabawił się zapalenia płuc i z tego powodu zginął. Nie z powodu pocałunku.
- To też na pewno zrobimy, możesz być spokojny. Do wszystkiego jednak da się przyzwyczaić - zauważył stojący przed nim mężczyzna. - Skąd mamy mieć pewność, że działa ono tak samo na ciebie, jak i na innych? Że mimo Veritaserum nie będziesz kłamał?
Draco wzruszył ramionami. Był zmęczony. Zawsze sądził, że pobyt w Azkabanie nie jest aż taki zły - że po prostu siedzisz i nic nie robisz, a jedynym problemem są latające wokół dementory. Zapomniał, że on nie był zwykłym śmierciożercą. Zapomniał, że on był tym wyjątkowym śmierciożercą, którego ścigał specjalny oddział aurorów... z Hermioną na czele. Na niego zwykłe dementory dookoła czekać nie mogły, on musiał dostać coś ekstra. To go zaszczyt kopnął, na brodę Merlina. 
Trzymali go bez ustanku w półśnie i półjawie. Nie karmili. Nie poili. No dobrze, czasami, ale zazwyczaj tylko wtedy, gdy ze ściśniętego i suchego gardła nie mógł wydobyć się już ani jeden dźwięk. Wlewali mu do głowy fałszywe projekcje, w które miał wierzyć, które miały go złamać. A on pierwszy raz nie kłamał. Pierwszy raz mówił szczerą prawdę, którą oni i tak uważali za kłamstwo.
Jedynie myśl, że Hermiona jest bezpieczna, trzymała go przy zdrowych zmysłach. Bo to właśnie ona była główną postacią projekcji. A przecież wielki Harry Potter nie pozwoliłby, żeby jego przyjaciółce coś się stało, prawda? Wielki dobrodziej Harry Potter, który właśnie stał tuż przed nim - pięknie ubrany, pięknie pachnący, pięknie uczesany. Przed nim, Draco Malfoyem, który klęczał w potarganej koszuli, takich samych spodniach, rozczochrany i z gołymi stopami. Bez różdżki, bez resztek godności.
- Potter.
- Słucham?
- Pewnie pożałuję tego, co powiem, ale... macie więcej wspólnego z Czarnym Panem, niż ci się wydaje - zaśmiał się gorzko. Harry nie zareagował, ale czekał. - Czarny Pan był szaleńcem, który zabijał i torturował dla idei. Ty torturujesz niby w imię dobra, ale tak naprawdę jesteś przesiąknięty mrocznymi wizjami, które nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Uroiłeś sobie, że jestem tak podły, zły... i nie możesz pogodzić się z myślą, że naprawdę nie zrobiłem nic z tego, co mi zarzucasz. I jesteś sfrustrowany, bo wiesz, że Veritaserum wszystko by powiedziało.
Harry obserwował go przez chwilę w ciszy. A potem przestąpił z nogi na nogę, cofnął się o krok i tylko skinął głową. 
Nowa wizja, tej samej Hermiony, której zapach skóry jeszcze pamiętał, tak samo torturowanej jak on, zalała głowę Draco. I nagle, patrząc zza mgły na nieruchomą twarz Pottera, zadał sobie pytanie, czy Hermiona naprawdę jest bezpieczna. Czy przyjaciel nie okazał się jednak oprawcą? I paradoksalnie, nowa fala siły, energii i wściekłości zalała Draco, niemal stawiając go na nogi. Niemal, bo krępujące niewidzialne liny nie pozwoliły mu na to. Pozwoliły mu za to na krzyk - głośny, wściekły i groźny. 
Kącik ust Harry'ego uniósł się lekko. Najwyraźniej obudził w wężu prawdziwego lwa. Wyszedł, a męki, jakie przeżywał Draco, okazałby się jeszcze większe. I teraz nie miał wątpliwości, że to Harry był autorem lub chociaż pomysłodawcą nowego oblicza tortur. Sam doskonale wiedział, co to znaczy tracić bliskich. Co to znaczy widzieć tę stratę. Obserwować ich ból.
Obserwowanie krzyczącej Hermiony, słyszenie jej krzyków... sądził, że widok jej pokiereszowanego ciała, wtedy w szpitalu, to było coś, choć wtedy niewiele jeszcze do niej czuł. Wtedy po prostu ona była i był sobie on. Osobno, a jednak już trochę razem, trochę zaplątani w tę całą zagadkę. Zagadka, która mogła kosztować ich życie. Widział jej ból, czuł jak promieniował poza nią, jak przechodził na niego - przenikał go, mroził od środka. I coraz bardziej ulegał tej myśli, ulegał myśli, że to prawda, że to nie tylko projekcja, ale że Hermiona leży gdzieś tutaj, w Azkabanie, w innej celi i z zamkniętymi oczami z bólu oczekuje nowego zaklęcia, jakie w nią uderzy.
I już miał się poddać. 
Ale ostatkiem sił przypomniał sobie, że ona się nigdy nie poddawała.
Nie mógł jej zawieść. 
*
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że ładnie pachnieć to taka przyjemność. Nigdy nie przywiązujemy uwagi do czegoś, co jest dla nas oczywiste. A czasem warto byłoby to zrobić. Docenić smaczne śniadanie i aromatyczny zapach kawy, kwaśny smak pomarańczy, ciepłe promienie słońca czy uśmiech drugiego człowieka. Nie wiemy, jaką ma to wartość, dopóki tego nie stracimy.
Znajdowali się w niewielkim mieszkaniu Marcusa. Niewielkim, urządzonym ewidentnie męską ręką - niewiele mebli, niewiele dodatków, gołe ściany i gołe podłogi. Surowe wnętrze. Hermiona przez chwilę zastanawiała się, czy i taki właśnie jest Marcus. Co naprawdę o nim wiedziała? Ile z tego, co dał jej poznać na samym początku, rzeczywiście było prawdą? 
Obserwowała go ukradkiem, gdy pochylali się nad planami, które najpierw ona ukradła Corviusowi, a potem on je jeszcze bardziej… dokradł. Nie zastanawiała się, skąd on wiedział. Skąd wiedział, gdzie tego szukać, że w ogóle musi tego szukać i to zdobyć, ale była mu wdzięczna. Nic więcej się nie liczyło, tylko fakt, że po prostu je mieli. Może wkrótce, przy okazji się dowie? Teraz nie było to takie istotne.
- O co może mu chodzić?
Hermiona zamrugała, wróciła do tu i teraz i spojrzała na rozłożone plany.
- Nie mam pojęcia. Ale wiem, że nie chodziło tylko o mordowanie - powiedziała. - Dobrze pamiętasz, że wszystkie te morderstwa były dobrze zaplanowane. Ilość, miejsce, wiek ofiar. Coś musi być na rzeczy. A Corvius jest nieprzewidywalny, szalony…
- Znam Corviusa - zaśmiał się Marcus - nie musisz mi mówić, jaki jest.
Hermiona wyprostowała się powoli, milcząc. A jeśli to podstęp? Jeśli Marcus wcale nie chce pomóc Draco, tylko… Może to Corvius dał mu te plany osobiście? 
- Zwariowałaś - stwierdził mężczyzna. Też się wyprostował, do tego odwrócił i teraz przyglądał jej się spokojnie. Doskonale wiedział, o czym myślała.
- W takim razie wyjaśnij to wszystko. I to, skąd masz plany, i gdzie się podziewałeś. 
Marcus uśmiechnął się sucho.
- Twój kochaś mi je dał. Po tym, jak uwolnił mnie ze swojej piwnicy w Rumunii? Tam mieszka?
- Masz na myśli… Wiktora? - Jeśli Marcus mówił prawdę, to wyglądało na to, że Wiktor nie ograniczył się tylko do pomocy Corviusowi w teorii. Ale dlaczego mieszał w to Marcusa?
- A masz jeszcze jakichś innych chłopaków-szaleńców, o których jeszcze nie wiemy? 
- Marcus…
Westchnął głośno i rozmasował zniecierpliwionym ruchem nasadę nosa. Chyba zrozumiał, że musi się wytłumaczyć, jeśli liczył na dalszą współpracę. A Hermiona odpuścić nie miała zamiaru.
- Obserwowaliśmy cię z Draco. Ale wygląda na to, że nie tylko my to robiliśmy. Krum zauważył, że spotykam się z tobą. Początkowo myślałem, że to kwestia zazdrości i tyle. Któregoś dnia po prostu mnie porwał, nie pytaj jak, bo nie wiem - po prostu obudziłem się w jakiejś piwnicy, związany jak prosiak przed ubojem. - Bo akurat wie, jak to wygląda, przemknęło Hermionie przez myśl. - Potem zrozumiałem, że nie chodzi tylko o ciebie, ale też o Draco. Że Wiktor skądś wiedział, że on tu jest i że czegoś od ciebie chce. A dwa dni temu nieoczekiwanie mnie uwolnił, przynosząc ze sobą nasz prototyp, do którego dostęp, wiedziałem, że masz tylko ty. Zagadka nie była taka trudna. Krum co prawda nie powiedział mi, co się stało dokładnie, skąd ma zdjęcia, gdzie jesteś ty, ale wystarczyło postawić nogę po magicznej stronie Londynu, żeby się dowiedzieć.
Hermiona chrząknęła cicho.
- Wciąż jednak nie wiedziałem nic o Corviusie. Ale gdy wróciłem tutaj, do mieszkania, znalazłem wiadomość od Draco.
- Draco? A co, wysłał ją z Azkabanu?
Marcus przyglądał jej się, chyba nawet z lekkim powątpiewaniem.
- Czasami zastanawiam się, czy na pewno jesteś taka inteligentna, za jaką cię mają… Bez urazy, Granger. Czekało tu na mnie wiele wiadomości od Draco, które wysyłał w trakcie mojej niewoli - smakował to słowo, oj, ale smakował! - ostatnia doszła chwilę przed tym, jak go pojmali. Domyślał się, że i ciebie to czeka, ale słusznie nie spodziewał się, żeby i ciebie zamknęli w Azkabanie, nie te procedury, prawda? Napisał, że znalazł twoje notatki i że jest na ciebie wściekły, że nic mu o tym nie powiedziałaś, i że policzy się z tobą, jak już cię zobaczy.
Hermiona nie zdawała sobie sprawy z tego, że przez cały ten czas wstrzymywała nerwowo oddech. Tak, takie groźby były bardzo w stylu Malfoya - zarówno tego, jakiego pamiętała ze szkoły, jak i tego, którego poznała przez ostatnie tygodnie.
- I kazał mi cię… jak to ładnie ujął, odbić.
Kobieta zaśmiała się, a zrobiła to ze ściśniętym z emocji gardłem. Najwyraźniej dopadało ją definitywnie zmęczenie i coraz mocniejsze wahanie nastroju było skutkiem ubocznym.
- Nie rycz, kobieto - mruknął, zamieniając niewielki ołówek w chusteczkę, którą jej podał. Na te słowa Hermiona jeszcze bardziej się rozpłakała, smarkając mało atrakcyjnie w lniany materiał. A Marcus? Marcus, jak to mężczyzna, był szczerze zakłopotany.
- Nie wiem, co się dzieje - szlochała dalej - ale nie mogę przestać.
- Może powinnaś się przespać? Podejrzewam, że nie robiłaś tego od kilku dni.
- To nic, musimy dojść do tego, co planuje Corvius. I tak, wierzę ci, i wcale nie musisz mi mówić, skąd go znasz. Po prostu - czknęła - wykorzystaj to, co o nim wiesz. - I znowu zapłakała.
Marcus westchnął głęboko, a potem, słusznie podejrzewając, że będzie tego żałował, rzucił na Hermionę urok podobny do działania Eliksiru Słodkiego Snu. W ostatniej chwili udało mu się złapać Hermionę w pasie, chroniąc ją od upadku.
- Och, Granger. Nie bez powodu piraci powtarzali, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. A jak nie pecha, to na pewno są czystym utrapieniem.
Choć gdy tak patrzył na nią, na jej spokojną twarz i lekko zadarty nosek, przypomniał sobie, czemu nie chciał jej wyrzucić za burtę. I gdy tak patrzył na nią dalej, całkowicie bezbronną, nawet bez różdżki, całkowicie bezmagiczną… coś mu przyszło do głowy.
Uśmiechnął się lekko, a potem z Hermioną na rękach ruszył do sypialni. 

+