A/A: Nic na swoją obronę.
OoO
Echo zdecydowanych kroków niosło się wszerz i wzdłuż po kamiennych, zimnych i upiornych korytarzach. Dopóki nie znalazł się w Azkabanie, myślał, że ma dobry plan, że jego plan jest naprawdę dobry. W tamtym momencie jednak wydawało mu się, że nie miał żadnego planu, nie mówiąc już o dobrym planie.
- Raz trollowi śmierć, a co mi tam - mruknął do siebie, zanim wyszedł zza zakrętu. Zamknął oczy na chwilę i odetchnął głębiej. Czysty umysł. Miej czysty umysł, powtórzył sobie, a wszystko będzie w porządku.
Wyszedł zza rogu, wyprostował się i w dalszym ciągu kroczył pewnie do przodu, asekuracjnie trzymając dłoń na trzonku swojej różdżki. Zanim zdecydował sie na wizytę w Azkabanie, rozważał różne inne opcje. Już na początku wykluczył udanie się do Harry'ego, licząc na jego wiarę w dobro i sprawiedliwość, bo wszyscy przekonali sie już, że od pewnego czasu nie ma na to szans. Myślał, żeby odwiedzić po cichu żonę Pottera i powiedzieć jej, jak wygląda prawda, ale nie miał pewności, że prawda okazałaby się wystarczającym argumentem. Kolejną opcją było spotkanie z ministrem... jednak Potter był jego ulubieńcem, co dyskwalifikowało go jako sojusznika już w przedbiegach.
Sprawa Malfoy'a była sprawą utajnioną dla wszystkich z wyjątkiem najwęższego kręgu obracającego sie wokół Pottera, opracowanie więc jakiegokolwiek realnego planu było skrajnie niemożliwym zadaniem. A skoro nie da się opracować planu, trzeba improwizować. Odkąd tylko pamiętał, lubił działać na własną rękę. Wspólne warzenie eliksirów nigdy nie było jego mocną stroną, poleganie na kimś nigdy nie wchodziło w grę. Bycie członkiem Quidditcha? O Merlinie. Poleganie na kimś innym, niż sam on, było pierwszym krokiem ku przegranej.
A jednak, tym razem musiał zaryzykować i nie dość, że wymyślić na prędce jakiś plan, żeby przedostać się do Azkabanu, to jeszcze dostać się jakimś niewyjaśnionym cudem do celi Draco i jeśli go nie wykraść z niej, to chociaż zobaczyć, czy nie postradał jeszcze zmysłów. Mało tego! Musiał współpracować. I to z ludźmi, z którymi współpracy na dłuższą mętę po prostu sobie nie wyobrażał.
Charlotta okazała się prawdziwą przyjaciółką. Nie wiedział, czy była w Hogwarcie, gdy się edukowała, ale gdyby była, to na pewno byłaby twarzą herbu Gryffindoru. Kiedy przyszła do niego ze swoim własnym planem i propozycją tego samego ranka, gdy uwolnił Hermionę, pomyślał po prostu, że zwariowała.
- Jesteś przekonana do tego, co mówisz? - spytał powątpiewająco, przyglądając jej się z pewną rezerwą.
Była znacznie niższa od niego, trochę bardziej krągła, niż to zapamiętał, i zdecydowanie bardziej pewna swoich słów, niż kiedykolwiek wcześniej, gdy miał okazję jej słuchać. Zazwyczaj jej głos nie brzmiał zbyt pewnie nawet w trakcie składania raportu z postępów przy budowie przedszkola dla dzieciaków przestępców. Ale tym razem... No, no, no.
- O'Sullivan - warknęła. Jej pyzowata buzia była czystym zaprzeczeniem tego, jak chciała teraz wyglądać, a chciała wyglądać z pewnością groźnie. - Przemyślałam to doskonale.
- Ale dlaczego? Nie rozumiem. To też jest pewne ryzyko, które podejmujesz tylko na własne życzenie. Nie dziw się więc, że lekko powątpiewam...
- Hermiona to moja przyjaciółka. - O tak, w poprzednim wcieleniu na pewno była gryfonką. Pójście do paszczy lwa w imię przyjaźni to coś, co gryfońskie tygryski lubiły najbardziej. Marcus westchnął.
- Draco to mój przyjaciel, a jakoś nie pcham się po specjalne zaproszenie do celi Azkabanu, żeby go zastąpić! - Wywrócił oczami, wznosząc lekko ręce w geście irytacji.
Charlotte pojawiła się w jego gabinecie na chwilę po tym, jak się pojawił w biurze. Nie pytała, gdzie się podziewał - za co był jej w ostateczności wdzięczny - kazała mu tylko wziąć swoje rzeczy i kilka minut później znaleźli się w kawiarni na przeciwko budynku, sycząc na siebie konspiracyjnie.
Jej plan był szalony, a dla niego dodatkowo głupi. To nie było szaleństwo, to była głupota.
- Dlaczego?
- Powiedzałam ci - zirytowała się. - Hermiona to... jedyna osoba, na którą ostatnio moglam liczyć. Nigdy nie dała mi powodu do tego, by w nią watpić, a skoro nie powiedziała mi o niczym, to znaczy, że nie zasłużyłam na jej zaufanie. Chcę to naprawić.
- Siadając w celi zamiast niej? Zgłupiałaś.
- Nic gorszego mnie tam spotkać nie może niż chwilowa samotność i pogardliwe spojrzenia innych aurorów. Pomyśl. Zamienię się z nią miejscami, żeby uśpić czujność pozostałych. Wykradniesz ją i ukryjesz, żeby dokończyła to, co zaczęła - bo coś zaczęła, prawda?
Marcus wzruszył ramionami i coś tam zamruczał niejasno pod nosem, co kobieta ostatecznie wzięła za potwierdzenie. - Daję wam czas, którego potrzebujecie, żeby uratować Draco.
- Dlaczego chcesz go uratować? Jest paskudnym śmierciożercą, który mordował kobiety i dzieci, skręcając im karki i świetnie sie przy tym bawił - wymruczał, pochylając się ku niej. Jak przewidywał, jej delikatna natura kazała jej zblednąć na te słowa.
- Skoro Hermiona zdecydowała się go uratować, to musiała mieć ku temu powód. To mi wystarczy.
- Nie sądziłem, że jesteście tak wielkimi przyjaciółkami.
Charie wydawała się bardziej niż zirytowana. Marcus odwrotnie - świetnie się bawił, czerpiąc z tej rozmowy ile tylko mógł, po ostatnich dniach spędzonych w zatęchłej piwnicy.
- Rozumiem, że wszystko masz gotowe i nie przychodzisz do mnie z pustymi słowami? - wznowił, zanim zdążyła mu się odgryźć.
Twarz Charlotty rozjaśniła się, a jej usta rozciągnęły w uśmiechu.
Obserwował, jak spod peleryny wyciąga niewielką buteleczkę i stawia ją dumnie na stole. Eliksir Wielosokowy. Zrobiło mu się niedobrze na myśl, że ostatnio Draco paradował w jego postaci właśnie za sprawą tego ustrojstwa.
- Wspaniale - skomentował, dalej nie mogąc wyzbyć się czystej złośliwości ze swoich słów. Kobiety były tak słabymi strategami, że to aż bolało. - A włos Granger to co, sama wyhodujesz? Czy może masz kolekcję wszystkich aurorów?
- Włos Hermiony jest już w środku, a teraz lepiej się zamknij i po prostu mnie posłuchaj. - Oj, wkurzyła się. Marcus uniósł jedynie brew, wciąż wyrażając zwątpienie, ale się nie odezwał. - Pod twoją nieobecność nieco się tu pozmieniało. Harry przeorganizował szyki, paranoicznie przekonany o tym, że od teraz nie może ufać już nikomu, a już w szczególności swojemu najbliższemu otoczeniu. Wyniósł na piedestał ciche myszki, o których nikt nigdy nie słyszał, a zdegradował wszystkich wokół siebie. I tak się składa...
- Że przestałaś być szarą myszką - wpadł jej w słowo, pocierając lekko brodę. Szczwana sztuka!
- Tak wyszło, nie prosiłam się o to - powiedziała skromnie i kontynuowała, jak gdyby nigdy nic: - Odkąd Hermiona jest w podziemiach, cel pilnują trzech strażnicy na trzy zmiany. Jedyne piętnaście minut, kiedy nikogo ze straży nie ma w pobliżu, to przerwa obiadowa, która przypada na pierwszą trzydzieści. To właśnie wtedy zakradniesz się do budynku, ale tak masz to zrobić, jak gdyby nigdy nic, przekradniesz się do lochów - jak gdyby nigdy nic - i wykradniesz Hermionę, a ja zajmę jej miejsce chwilę po tym, jak wyjdziecie.
- Dużo tam tego kradnięcia - skomentował, ale Charlotte wyczuła zmianę w jego głosie. Albo jej się zdawało, albo zaczynał brać ją na poważnie. - Czy coś jeszcze będę musiał ukraść?
- Na szczęście to mamy już za sobą - odparła i znowu, jak gdyby nigdy nic, położyła przed nim czyjąś różdżkę.
- Czy ta różdżka należy do tego, kogo myślę?
- Możliwe. Ale żeby przypadkiem nie wprowadzić cię w błąd, to od razu potwierdzę - tak, to różdżka Hermiony.
Marcus chrzaknął i lekko przesunął ramieniem po stole, a gdy znów ukrył rękę pod nim, jego powierzchnia była pusta.
- Zaczyna mi się podobać twoja nowa pozycja. Czemu przekradniesz się do celi Hermiony dopiero, jak my z niej wyjdziemy?
- Zrobiłam duplikat i podłożyłam w dowodowym, żeby nikomu nic nie rzuciło się w oczy. Dlaczego dopiero potem? - powtórzyła. - Czy to nie oczywiste? Gdyby Hermiona wiedziała, że mam zająć jej miejsce, nie zgodziłaby się na to, a nie ma tu nic do gadania. Nie zasłużyła na to, by się tam znaleźć, a mnie chwila samotności dobrze zrobi.
Marcus przyglądał jej się chwilę, wydawało mu się, że wszystko zaplanowała.
- A co, jak ktoś zauważy twoją nieobecność?
Charlotte wyciągęła kolejny eliksir.
- I tu wkraczasz do akcji ty. Wraz ze zmianą pozycji zyskałam pozwolenie na wejście do Azkabanu jako pierwsza asystentka Harry'ego. W środku jest wielosokowy z moim włosem. Dawka wystarczy na jeden dzień, więc wybierz go mądrze. Wejdziesz do Azkabanu jako ja i wtedy...
- I wtedy co? - W kolejnej części jej planu zaczynało brakować ostatniej klepki. - Zagilgotam dementorów, przerzucę sobie Draco przez ramię i wyjdę, jak gdyby nigdy nic?
- Jeśli taki będzie twój plan - warknęła.
Marcus uniósł ręce i wycofał się.
- To może być plan B. Ale powinniśmy mieć jeszcze plan A. - Zaczęła się zastanawiać w ciszy, aż spojrzała na niego swoimi bystrymi oczami. - Ale tak sobie myślę... jest to jakiś pomysł. Wtedy moglibyśmy ukryć i Hermionę, i Draco i spróbować rozwiązać zagadkę tych wszystkich morderstw! Harry nie podejrzewałby nas o konspirację.
Marcus przymknął oczy. Nie miał siły się z nią kłócić ani przekonywać, jak słaby był ten plan. Nie miał też zamiaru próbować ją przekonać, że przy pierwszej sposobności któreś z nich zginie. Ale z drugiej strony był to jedyny plan, jaki w tej chwili mieli. Pozwolił jej więc mówić do ostatniego słowa, jakie dla niego przygotowała i na końcu po prostu przytaknął, nagrodzony tym samym najszczerszym zdziwieniem, ale i wdzięcznością, jakie kiedykolwiek widział na oczy.
Charlotte naprawdę była dobrą przyjaciółką.
Kroczył więc teraz pustymi korytarzami Azkabanu, jak gdyby nigdy nic. Uświadomił sobie, że najwyraźniej było to motto Charlotty, która w tym momencie - znowu: jak gdyby nigdy nic - siedziała w lochach Biura Aurorów, przemieniona wielosokowym w Hermionę i czekała na rozwój wypadków. Próbował przypomnieć sobie jakiekolwiek szczegóły na temat Charlotty, by móc ją odpowiednio naśladować, ale nic nie przychodziło mu do głowy, więc kolejny raz zdecydował się na improwizację. Ostatnio szło mu to bardzo dobrze.
Napotykając każdy zakręt, widział przed oczami rozkład budynku i pozwalał intuicji prowadzić go do odpowiedniej celi. Przygotował się na to, że cela Malfoya będzie obwarowana najbardziej na piętrze, dlatego tak zdziwił się, gdy zobaczył, to znaczy NIE zobaczył strażników - nigdzie. Rozumiał koncepcję Azkabanu jako twierdzy, do której można było wejść, a gorzej było z wyjściem, brak dementorów dookoła jednak go zaskoczył.
Jego szaty wprawiały powietrze w wirowanie, gdy krok zdobywał na pewności siebie. Marcus przypomniał sobie, co takiego mówiła Charlotte o wejściu do cel i stwierdził, że nie może to być takie trudne.
Zaciskając palce na swojej różdżce, stanął na przeciw odpowiednich drzwi i już miał je otworzyć, gdy te same z siebie ustąpiły i stanął twarzą w twarz z Ronaldem Weasleyem. Tego nie przewidzieli. Mężczyzna również wydawał się nieprzygotowany na taki przebieg wydarzeń i Marcusowi nawet wydawało się, że nie chciał zostać spotkanym.
- Ronald? - chrząknął, oczyszczając głos.
- Charlotte? Co cię tu sprowadza? Tu, do Azkabanu? - podkreślił.
- Polecenie pana Pottera... Mam... - szukał dobrej wymówki - sprawdzić stan wzięźniów z listy.
- Jakiej listy?
- Specjalnej listy.
Ron nie wyglądał na przekonanego. Nie odrywał spojrzenia od jego oczu, szukając w nich fałszu, ale niewinna okrągła twarz Charlotty zdawała się przemawiać sama za siebie.
- Za to ty... nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Szczególnie tu - podkreślił, jak rudzielec zrobił to sam przed chwilą. - To strzeżona cela. Tylko zamknięte grono może tu wejść.
Ronald wzruszył ramionami i otrzepał ręce. Potem wsunął je do kieszeni, ale uwadze Marcusa nie umknął drobny szczegół - obdarte kostki i świeże ślady krwi. Choć nidy nie przepadał za Weasleyem, teraz poczuł do niego szczere obrzydzenie i musiał się dosłownie mocno napracować, by nie zostało one zdradzone przez mimikę twarzy Charlotty.
- Też... sprawdzałem stan więźnia. Wiesz, kiedyś się przyjaźniliśmy i tak przez wzgląd na stare lata - wymruczał, patrząc na nią z góry. - Ale trzyma się, i to nawet nieźle. Ulżyło mi. Sprawdziłem swoje, mogę iść. A ty lepiej zrób tak samo.
- Iść? - spytał głupio, ale chyba podziałało, bo Weasley zaśmiał się dobrodusznie.
- Najpierw sprawdź te swoje stany więźniów. Potem iść - wyjaśnił na pozór dobrodusznie, ale Marcus odnalazł w jego spojrzeniu pogardę. Czystą, nieskazitelną pogardę i to najwyraźniej nie do samej Charlotty, ale dla faktu, że była kobietą. Facet, który nienawidzi kobiet, huh?
Obserwował go do momentu, aż zniknął za rogiem. Dopiero wtedy pozwolił sobie na ciche wypuszczenie powietrza. Chwycił za swoją różdżkę. Zanim rzucił zaklęcie utajniające, upewnił się, że pamięta ruchy i odpowiednią inkanację, której musiał użyć, a do łatwych ona nie należała. Hermiona musiała czerpać jakąś, chociaż najmniejszą, satysfakcję z tego, że zasiała w nim ziarno niepewności.
Temat Azkabanu był dla wszystkich zagadką. Nikt nigdy nie był w stanie zgłębić podstaw, na których więzienie przez te wszystkie lata - za wyjątkiem głośnej ucieczki grupy śmierciożerców - stało nienaruszone. Częściowo planując wspólnie z Hermioną, częściowo z Charlottą, próbował obejść zabezpieczenia, ale nie widział, co tak naprawdę Azkaban dla niego przygotował. A Azkaban mógł zaskoczyć każdego - to w końcu jedyne więzienie karmione duszą na świecie. Dementorzy nie bez powodu wysylali szczęście i radość z tych, który byli zamknięci.
- Raz trollowi śmierć - powtórzył. A potem wszedł do celi, w której znajdywał się Draco Malfoy - najdłużej i najbardziej poszukiwany śmierciożerca ostatnich miesięcy. Śmierciożerca, który wkrótce znów ma się stać zbiegiem.