Hermiona znajdowała się w ciemnym, ale
przestronnym pomieszczeniu. Mimo braku okien, które nie wpuszczały ani grama
światła, nie miała problemu z zauważeniem drobnych szczegółów. Czary to jednak
cudowna rzecz.
Kobieta rozejrzała się uważnie, próbując
zapamiętać każdy szczegół, który mógłby się potem okazać potrzebny. Gdzieś w
podświadomości próbowała też określić, jak wiele czasu miała, zanim Corvus
wróci do swojej posiadłości i ją znajdzie. Oczywiście, miała nadzieję na
bardziej pozytywne zwieńczenie tego dnia, jednak nie zawsze i nie wszystko
idzie po naszej myśli, toteż Hermiona oprócz szczegółów próbowała również
znaleźć plan awaryjny.
Ku jej rozczarowaniu tajne przejście w
ścianie, przez które wpadła do piwnic, jak sama nazwa sugerowała, bardzo szybko
zniknęło. Ten, kto jednak wiedział, że gdzieś tam mógł je znaleźć, byłby
głupcem, gdyby w żaden sposób nie oznaczył sobie tego miejsca, tej konkretnej
ściany. Tak też zrobiła Hermiona. Nie miała pojęcia, co przyniesie jej następna
godzina, dwie, ale wolała się zabezpieczyć chociaż w minimalnym stopniu.
Korzystając z nieobecności gospodarza, rozejrzała się po pokoju. Choć parter i
piętro budynku wyglądały bardziej niż nędznie, piwnice były urządzone po
królewsku. Obrazy na ścianach w złotych ramach, kosztowne wazy na segmentach,
perskie dywany… Choć pokój był naprawdę duży, dla Hermiony działo się tutaj
zdecydowanie zbyt wiele. Od razu w jej głowie pojawiło się wspomnienie
skromnego mieszkania, w którym przyszło jej ostatnio mieszkać. Dużo bardziej
wolała właśnie je.
Przy przeciwległej ścianie stało naprawdę
potężne biurko wykonane z ciemnego, pewnie bardzo starego i drogiego drewna.
Całą jego powierzchnię jednak pokrywały zapisane maczkiem kartki, naznaczone
wieloma kolorami i strzałkami mapy, jakieś plany… Hermiona wyjęła z torebki
małą przestrzenną kostkę – prototyp nowego sprzętu aurorskiego, który miał
dopiero wejść na rynek za długi czas. Oficjalnie nie powinna go mieć w takiej
sytuacji, jednak nieoficjalnie… jak można przetestować gadżet, jeśli nie w
praktyce w prawdziwej sytuacji, która dokładnie tego wymaga? Przesunęła opuszką
palca po wąskim napisie przy jednej z krawędzi, mrucząc pod nosem dopasowane
zaklęcie. Po chwili wszystko było gotowe, a ona mogła zebrać niemal fizyczne dowody,
które miałyby prawdziwą moc i możliwość uratowania Draco przed Azkabanem.
Hermiona była w połowie dokumentacji, gdy
nagle jej palce zdrętwiały, a potem dłonie zaczęły niebezpiecznie drżeć. Tuż
obok jednej z bardziej szczegółowych map Londynu oraz planu podziemi Malfoy
Manor leżało zdjęcie. Zdjęcie przedstawiające ją z Libby na rękach tuż przed
żłobkiem, do którego zaprowadzała córkę każdego ranka. Nieopodal w kopercie
leżały kolejne zdjęcia – jej i Marcusa, a tak naprawdę Draco, ich mieszkania,
jej chatki, samej Libby w żłobku…
Corvius doskonale wiedział, że pomagała
Malfoyowi. Wiedział o nich najwyraźniej wszystko. Pytaniem było więc tylko,
dlaczego po prostu nie przyszedł którejś nocy i ich nie zabił? Obeszłoby się
bez tego całego zachodu, bez długiego planowania kolejnych morderstw. Mógłby
załatwić wszystko jednym płynnym ruchem różdżki. Hermiona zupełnie tego nie
rozumiała. Nie mogła pojąć celu czy chociażby idei, która mogłaby przyświecać
temu mężczyźnie.
Hermiona zamrugała i ostatkiem silnej woli
zmusiła się do powrócenia do robienia własnych zdjęć. Koniuszek palca ciągnął
rytmicznie za spust, choć w pamięci tkwiło wspomnienie niewinnej twarzyczki
Libby. Tak skupiła się na myśli, by odzyskać córkę jak najszybciej, że w ostatniej
chwili usłyszała zbliżające się do tego pomieszczenia kroki. Chaotycznym ruchem
zgarnęła ostatnie dokumenty do pojemnej, a pomniejszonej torby i rozejrzała w
pośpiechu za miejscem, gdzie mogłaby się ukryć. Wnet przypomniała sobie o
tajemniczym przejściu w ścianie i podbiegła do tego miejsca, by znaleźć
zaznaczony wcześniej fragment tapety. Zdążyła wpaść na drugą stronę, przy
okazji – była tego pewna – nabijając sobie guza na środku czoła, gdy potknęła
się o własne nogi. Zaczęła starać się unormować oddech, zaglądając do pustego
jeszcze pokoju przez minimalną szparę w przejściu.
Echo kroków stawało się coraz bliższe.
Hermiona nie zdążyła policzyć w swojej
kryjówce do pięciu, gdy boczne drzwi rozwarły się z hukiem. Niewiele brakowało,
pomyślała, przymykając na sekundę oczy. Gdy wraz z nieoczekiwanym wiatrem
wtargnęły do pomieszczenia aż dwie osoby, Hermiona ledwo powstrzymała się od
wyskoczenia z kryjówki. Jedne kroki bowiem kojarzyła.
Pochylona sylwetka Wiktora Kruma
zasłaniała jego towarzysza. Wiktor nie zmienił się nic a nic. Może jedynie
wyraz jego twarzy stał się bardziej mroczny, bardziej zdeterminowany. Profil mu
się wyostrzył, ciemny zarost nieco powiększył. Oprócz tego jednak był to ten
sam Wiktor, za którym jeszcze tak niedawno szalała. Jak on mógł? Jak mógł
zrobić to jej i Libby, ich dziecku?! Prawdziwa wściekłość i gryfoński
temperament opanował Hermionę niemal w całości. Ledwo udało jej się pozostać w
ukryciu, wiedziała wszakże, że to nie Wiktor grał tu pierwsze skrzypce.
Corvius.
Słyszała już jego głos – pełen
zadowolenia, ale jednocześnie wyczuwała też pewną niepokojącą nutę, jaka w nim
przebrzmiewała. Był głęboki, wibrujący. Był tym głosem, za którym chciałoby się
podążać, gdziekolwiek by on nie poprowadził.
- Ach, Wiktorze, mój przyjacielu. Świetnie
się spisałeś.
Wiktor nie odpowiedział. Wyglądał za to na
mocno spiętego. W dalszym ciągu zasłaniał Hermionie drugiego mężczyznę. Nie
wiedziała, czego powinna się spodziewać. Jak mógłby wyglądać brat Lucjusza?
Podobnie do niego? A może jednak inaczej, w końcu urodziły ich dwie różne
kobiety. Może wcale nie byli do siebie podobni?
- Czasami nie rozumiem twoich poczynań,
Corvusie.
- Ach tak?
- Właśnie tak. Wciąż nie wyjaśniłeś mi, po
co ci do tego wszystkiego Granger. Po co kazałeś mi ją śledzić? Wybadać ją?
- Och, to proste, Wiktorze. Czy wiesz, co
ma do stracenia więzień Azkabanu?
Wiktor milczał, aż wreszcie pochylił lekko
głowę na znak, że czeka na wyjaśnienie.
- Nic. No właśnie, nic. To być albo nie
być. Każdy dzień taki sam. A teraz wyobraź sobie, co do stracenia ma więzień
Azkabanu, który kocha?
Wiktor musiał spojrzeć na Corviusa w jakiś
wyjątkowy sposób, bo ten westchnął i dodał:
- Właśnie. Wtedy ma do stracenia wszystko.
Dopiero wtedy zaczyna się piekło, gdy on jest tam, za murami i w towarzystwie
dementorów, a ona tu, sama, wystawiona na niebezpieczeństwo wrogów.
- Malfoy jej nie kocha – zaoponował Krum,
robiąc krok w przód.
- Och, oczywiście, że kocha. Może sam
jeszcze o tym nie wie, ale kocha ją. Tak samo, jak ona jego. Obydwoje zrobią
dla drugiego dosłownie wszystko – zaśmiał się, wychodząc niespodziewanie zza
Kruma, dzięki czemu Hermiona wreszcie mogła go zobaczyć. – Choć Dracon nie zna
mnie, to ja znam swojego brata najlepiej ze wszystkich.
Corvius wcale nie był bratem Lucjusza, a
nieślubnym dzieckiem Abraxasa Mafoya. Był bratem Draco i nieślubnym dzieckiem…
Lucjusza. Jak mogła pozwolić sobie na taki błąd? Jak mogła tak źle obliczyć
daty?! W głowie Hermiony rozpętał się chaos. Dlaczego w takim razie wzmiankę o
Corviusie znalazła właśnie w dzienniku jego dziadka, a nie w jakichś zapiskach
Narcyzy? Dlaczego był tak pilnie strzeżonym sekretem rodzinnym? Czarne owce
zdarzały się wszędzie, dlaczego ta była tak wyjątkowa?
- Ale czemu mnie to oceniać? Myślę, że
jest tu z nami ktoś, kto sam najlepiej udzieli ci odpowiedzi na twoje pytania,
Wiktorze. Ktoś, kogo z kolei ty bardzo dobrze znasz. Czyż nie, droga Hermiono?
Hermionie zajęło kilka chwil zrozumienie,
że obserwowany przez nią Corvius zwrócił się bezpośrednio do niej. Czyli cały
czas wiedział, że ona tam jest – ukryta, podsłuchująca ich drobną wymianę zdań.
Niech to szlag! Choć domyślała się, że to jedynie marne próby, zaczęła się
szybko cofać, chcąc uciec z piwnic. Zaklęcie plączące nogi wślizgnęło się
jednak przez szparę w przejściu i obezwładniło ją, powalając na ziemię. Kątem
oka zobaczyła, że jej gadżet wysunął się z kieszeni i leży tuż obok niej na
stopniu. W ostatniej chwili przesunęła go w cień tak, by Corvius nie zdołał go
dojrzeć, gdy już po nią przyjdzie.
Tym, który po nią poszedł, nie był jednak
szalony brat Draco, tylko Wiktor – zaniepokojony, niedowierzający i
najwyraźniej zrozpaczony jej widokiem tutaj. Albo tym, że ich podsłuchała i
wiedziała już, po co kolejny raz zjawił się w jej życiu.
W momencie, gdy Wiktor wyciągał ją ze
schowka, Corvius klasnął wesoło w dłonie.
- Jeszcze trochę i będzie komplet,
cudownie!
Harry Potter chodził wściekły jak osa od
momentu, gdy wrócił późną nocą do domu – jego żona odczuła to dzięki
rozbijającym się talerzom i wazom, które dostali od jej matki jako prezent
ślubny. Powód niespodziewanego wyjścia męża był dla Ginny jednak wciąż zagadką,
więc gdy przyszedł czas na wspólne śniadanie następnego ranka, po prostu
siedziała przy stole. Nie, nie zrobiła mu jego ulubionej kawy. Nie, nie
posprzątała rozbitej porcelany. Nie, nie zamieniła kusego szlafroka na wygodny
dres. A jeśli ma kogoś na boku? Jeśli ją zdradza?
Ginny zacisnęła mocno wargi, tworząc z
nich wąską linię i wbiła z mocą widelec w jajko, które leżało jej na talerzu.
- Możesz się ubrać, Ginny?
- Możesz się uspokoić?
- Nie.
- No to masz odpowiedź.
- Wspaniale.
- CUDOWNIE.
Szczęk sztućców o stół, gdy Ginny ze
złością je odrzuciła, rozniósł się po całym domu. Harry z niespodziewanym
spokojem obserwował, jak krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała
kobieta, upada niczym w zwolnionym tempie na ziemię, gdy ona wściekłym marszem
udała się na górę.
- Bardzo dojrzale! – krzyknął za nią i
żeby nie być gorszym, przewrócił drugie krzesło, żeby też leżało na podłodze. A
potem zaczął sobie rwać włosy z głowy, nie będąc pewnym, co powinien zrobić.
Czuł się jak między młotem a kowadłem. W obowiązku do pracy i przyjaciółki.
Hermiono, coś ty odwaliła?, spytał sam
siebie, siadając z rezygnacją na sofie i ukrył twarz w dłoniach.
Harry, odkąd tylko pamiętał, czuł się w
obowiązku do wszystkiego, najogólniej mówiąc. Od dziecka miał swoje zadanie,
któremu musiał sprostać. Do pewnego momentu myślał, że wszystko spoczywa tylko
na jego barkach, jednak los obdarzył go wspaniałymi przyjaciółmi, którzy
dotrzymywali mu kroku cały czas, nawet gdy bardzo tego nie chciał. Wszystko
było w porządku. Nigdy jednak nie musiał stawać pomiędzy jednym ze swoich
przyjaciół a oczekiwaniami społeczeństwa. Nie chodziło tutaj o drobną kłótnię,
z której każde z nich mogłoby się wywinąć po tygodniu, dwóch wyciągnięciem
dłoni na przeproszenie.
Sprawa Draco Malfoya była głośna nie tylko
w kręgach aurorów, ale również na łamach publicznych gazet. Każdy, kto chciał,
mógł znać wiele faktów, a aurorzy starali się właśnie o to, by rzeczywiście
były to fakty – czyste i niezmienione przez redakcje czasopism. Wypływająca do
publiki informacja o współudziale – bo tak to trzeba nazwać – Hermiony w działalność
Malfoya to tylko kwestia czasu. Dwa, może trzy dni, aż Krum zaprosi kogoś
innego na ukryte spotkanie i… I co wtedy?
Ten parszywy Krum! Gdyby nie on, Harry
wciąż byłby niczego nieświadomy, a dzięki temu naprawdę szczęśliwy. Jadłby
spokojnie śniadanie ze swoją żoną, sprawiłby jej kilka komplementów, a tak, to
nie dość, że ma na głowie Hermionę, to jeszcze kłótnię z Ginny, która wynikła
tak po prostu, z niczego. Problem obecnych czasów. Wrócił jeszcze myślami do
wczorajszego wieczoru, który był dla niego prawdziwym zaskoczeniem. Idąc pod
wskazany adres, z trzema innymi zaufanymi aurorami jako osłoną, nie spodziewał
się, że ujrzy barczystego chłopaka swojej przyjaciółki. Pardon, byłego
chłopaka, obecnego ojca jej dziecka. Harry, skup się.
- Krum? Wybacz, chyba pomyliłem stoliki.
- Dobrze trafiłeś, Potter, siadaj.
Harry wahał się jeszcze przez pięć sekund,
ale czując na sobie uporczywy wzrok mężczyzny, ustąpił.
- Wiem, że przyszedłeś w obstawie. Jeśli
zależy ci na Hermionie, lepiej odpraw ich.
Harry zmrużył oczy, kolejny raz się
zawahał.
- Co jej zrobiłeś?
Przecież widział ją zaledwie kilka godzin
temu!
- Nic – pokręcił głową. Westchnął. Jego
angielski wyraźnie się poprawił, zauważył brunet, ale zaraz zganił się za tę
głupią myśl. – Nic bym jej nie mógł zrobić, kocham ją, choć możesz mi nie
wierzyć. Mam jednak pewne informacje i najlepiej by było, żeby trafiły tylko do
twoich uszu. Oczywiście, jeśli zależy ci na jej przyszłości.
Harry smakował nowe informacje. Czuł
obecność trójki aurorów. Ufał im. Dodatkowo zresztą przyjęli na siebie zaklęcie
poufałości, podobne do tego, które nakładano te kilka lat temu na nowych
członków Zakonu Feniksa. Hermiona jednak była dla niego zbyt cenna, żeby
ryzykować cokolwiek, co z nią związane, dlatego też skinął wolno głową, a potem
– niby nic – zastukał kolejno palcami lewej dłoni o powierzchnię stołu.
Obecność dodatkowych aurorów przestała być
wyczuwalna.
- Sprytnie – pogratulował Krum. Zamówił
dwie szkockie. Zanim zamówienie przyszło, wyłożył na stół grubą kopertę. Harry
zastanawiał się, czy to czarodziejski odpowiednik Puszki Pandory, miał
nadzieję, że nie. Z perspektywy czasu wiedział jednak, że tym właśnie ona była.
- Co u ciebie słychać?
- Krum…
Mężczyzna wzruszył ramionami. Upił swojej
szkockiej.
- Naprawdę nie chciałem tego robić, nie chciałem
tego spotkania, wierz mi. Dobro Hermiony jest dla mnie… ważne. Myślałem, co
zrobić, żeby było najlepiej, aż w końcu doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś nie
zauważa swoich błędów, to trzeba pokazać je nie tylko tej osobie, ale też komuś
innemu. Wydałeś mi się odpowiednią osobą.
- Do rzeczy. Nie mam całej nocy na
filozoficzne pogaduszki.
Krum, patrząc Harry’emu prosto w oczy,
przesunął powoli kopertę w jego stronę.
- Proszę.
W kopercie znajdowały się zdjęcia. Bardzo
dużo zdjęć. Niektóre były wykonane w sposób magiczny, inne w mugolski.
Wszystkie jednak przedstawiały Hermionę – w różnych sytuacjach – wraz z
Marcusem. Też mi nowość, pomyślał Harry, zaczynając powoli żałować, że tu
przyszedł. Na niektórych zdjęciach były daty, na innych nie. Pojawiła się też
Libby. Pojawiły się też ujęcia ich wspólnych, dość intymnych momentów i Harry
powoli zaczynał się nie dość, że wahać przed ujrzeniem kolejnych, to zastawiać,
jakim cudem Krum wszedł w ich posiadanie.
A potem zobaczył dwa zdjęcia, które
sprawiły, że krew odpłynęła mu z twarzy.
Na jednym Krum oraz Marcus – najwyraźniej unieruchomiony,
siedział na krześle i nie chciał patrzeć w obiektyw, ale nawet nie musiał –
Harry doskonale go poznał. Jeśli się nie mylił, a liczyć jednak umiał całkiem
dobrze, data wskazywała na dzień przed jego zniknięciem w pracy. Na drugim –
opatrzonym tą samą datą – zobaczył Hermionę, Libby oraz, o dziwo, też Marcusa.
Harry musiał przetrzeć ściereczką okulary, myśli gnały po jego głowie w
szaleńczym pędzie. O co tu chodziło? Nikt nie może być w dwóch miejscach na
raz, chyba że… eliksir. Harry spojrzał uważnie na Kruma, jednak nie potrafił
nic odczytać z jego twarzy. Ta zamieniła się w maskę, która jedynie go obserwowała
z niespotykaną cierpliwością.
- Wiesz, że na uprowadzenie aurora jest
paragraf?
Krum chrząknął.
- To pikuś w porównaniu z tym, jak
obszerny jest paragraf na pomaganie ściganemu listem gończym śmierciożercy.
- Nie rozumiem.
- Wiem, że doszedłeś do tego, że
zamieszany tutaj jest Eliksir Wielosokowy. Widziałem to w twojej twarzy. Nie
zastanawia cię, kto taki się pod nim ukrywa? Kto zagrabił sobie tę słodką
twarzyczkę Marcusa O’Sullivana?
Harry milczał. Nie musiał chyba jednak nic
mówić, bo zaraz na stole pojawiła się kolejna koperta – równie biała, ale
znacznie chudsza. Odłożył na blat zdjęcia obrazem do dołu, a potem wyciągnął
rękę po nową paczkę.
- A-a-a, nie tak prędko. Zawartość tej
koperty to przepustka za paragraf, o którym wspomniałeś.
- Tylko pod warunkiem, że jeszcze tej nocy
wypuścisz O’Sullivana. Dopiero w momencie, gdy stanie w moim biurze zdolny do
potwierdzenia swojej tożsamości, będziemy mogli zapomnieć o całej tej sprawie.
Krum oceniał swoje możliwości i
propozycję. Kompromis. W końcu skinął głową i puścił kopertę.
Harry wrócił myślami do obecnego poranka i
jeszcze raz przetarł twarz dłońmi, jakby chcąc się ocucić z nieprzyjemnego snu.
Bo to nie mogła być prawda. Paczka, którą Wiktor przekazał mu w nocy, zawierała
tylko trzy rzeczy. Tajemniczy adres i dwa magiczne zdjęcia. Na każdym z nich
zobaczył Hermionę oraz poszukiwanego od miesięcy Draco Malfoya.
Późniejsza rozmowa z Krumem przebiegała
spokojnie. Harry nie wiedział, jak utrzymał nerwy i emocje na wodzy, ale
najwyraźniej dopiero po paru godzinach je z niej spuścił i wyładował się na
Ginny. Patrząc na przewrócone krzesła i pozostawione śniadanie, zrozumiał to,
dlatego też wstał i skierował się do sypialni, gdzie miał nadzieję znaleźć
swoją żonę. Hermioną zajmie się później.
Obydwie koperty pozostały na stoliku w
salonie, jak gdyby Harry chciał zapomnieć, że je w ogóle ma.
- Nie mogę uwierzyć, jaka parszywa z
ciebie świnia, Wiktorze. Jak mogłeś mi to zrobić?
- Och, droga Hermiono, nie wiń go, to w
dużej mierze moja zasługa.
Hermiona posłała Corviusowi chłodne
spojrzenie. Szybko zrozumiała, że mężczyzna niemal karmi się mocnymi emocjami,
musiała więc trzymać je na wodzy.
- Miłość, jak mawiali uczeni, to choroba.
Jeśli organizm jest słaby, wyniszcza go, puff! – Znowu klasnął w dłonie. Ze
swoimi blond włosami i niewinnym wyrazem twarzy wyglądał jak niepozorny
chochlik, może elf. Prawda jednak wyglądała zgoła inaczej i ten niegroźny elf
potrafiłby wbić ci nóż w plecy. – Taka mądra, a wciąż nie rozumie, niesamowite.
Hermiona nie odpowiedziała, patrzyła teraz
na Wiktora, który z kolei odwracał od niej wzrok.
- Wiktor cię kocha jak prawdziwy
szaleniec. Merlin mi chyba dopomógł, że się na niego natknąłem. Podobnie ty i
mój drogi brat Draco. Przypadek? Nie sądzę. Tak się po prostu musiało stać,
miłość znowu okazała się chorobą. Niezła z niej dżuma, z tej miłości – zaśmiał się
ze swojego własnego żartu, choć ani Hermionie, ani Wiktorowi do śmiechu nie
było.
- Skoro mnie kochasz, to dlaczego zrobiłeś
coś takiego?
Poczuła obecność Corviusa tuż za sobą,
jeszcze zanim skończyła pytanie. Pomimo bycia starszym bratem Draco był
zupełnie inny. Nie pachniał tak przyjemnie – pachniał ostro, zdecydowanie nie
tak, do czego zdążyła się już przyzwyczaić – jego ruchy były szybkie, gwałtowne
i ostre, a nie zdecydowane, ale jednak wciąż czułe, a jego głos… był głęboki,
na pierwszy moment pociągający, ale zaraz dało się wyczuć w nim nutę szaleństwa,
który go zniekształcał doszczętnie.
- Przecież to proste – odparł zamiast
Bułgara. – Ty i Draco. Niespodziewana, wielka miłość dwojga wrogów,
poszukiwanego śmierciożercy i aurora. Przypadkiem się złożyło, że i ja, i
Wiktor, chcieliśmy się pozbyć właśnie Draco. O moich powodach nie musisz
jeszcze wiedzieć, no a Wiktor… z miłości do ciebie chciał wyeliminować rywala, by
znów móc zdobyć twoje serce.
- W takim razie możesz mnie od razu zabić,
bo ani tobie w niczym nie pomogę, ani tym bardziej jemu. Zrób nam więc tę
przysługę.
- Niestety, nie zawsze dostajemy to, czego
chcemy. A podejrzewam, że nie pisnęłaś Draconowi ani słówka o swoim małym,
prywatnym dochodzeniu, skoro jeszcze do mnie nie przyszedł. Długo myślałem, jak
to wszystko rozegrać. W końcu doszedłem do wniosku, że czasami najlepszym jest
najłatwiejsze. Zbadałem nasze prawo. Są różne kary dla przestępców, jak wiesz
doskonale, nasza słodka pani Auror, w tym pocałunek dementora. Nie jestem
jednak jakimś parszywym karaluchem – Hermiona nie wydawała się być specjalnie
przekonaną – i nie wyniszczam podstępem od środka, nie tak całkowicie
przynajmniej. Punkt pierwszy więc, wydać delikwenta władzom jak na tacy, punkt
drugi, poczekać, aż zamkną go w Azkabanie… Punkt trzeci, uwolnić go z niego.
Hermiona, choć biegła w rachunkach,
zgubiła logiczny tok myślenia przy punkcie drugim. Miała ochotę powiedzieć mu,
że jego misterny plan wcale kupy się nie trzyma, ale poczekała z osądem.
Corvius musiał jednak zobaczyć jej powątpiewającą minę, bo westchnął ciężko i
wyjaśnił:
- Chodzi o show, Hermiono. Jak doskonale
wiesz, chcę się pozbyć Draco, by już nigdy nie wszedł mi w drogę. Mogę się go
pozbyć ot tak, wpadając do waszego słodkiego gniazdka i po prostu go zabić. Albo
zrobić wielkie show z jego śmierci, rujnując mu po drodze życie, dodatkowo
tworząc jego złą reputację. Przypomnij sobie Syriusza Blacka, naszego wujaszka.
Hermiona nie odpowiedziała, ignorując go.
Tak, to prawda, Syriusz był zupełnie niewinny i za niewinność osądzony. Nigdy
jednak nie udałoby mu się oczyścić z zarzutów. Gdy powiedziano raz „A”,
powiedzieć „B” to już za mało.
- Doskonale wiem, co chodzi ci po głowie.
W końcu zrozumiałaś mój plan.
- Wciąż jednak, żeby dojść do punktu
trzeciego, musisz spełnić pierwszy i drugi – przypomniała mu zimno Hermiona. –
To ja zajmuję się tą sprawą. To ja mam najwięcej do powiedzenia, tak naprawdę.
A że ja jestem tu… musiałbyś co najwyżej użyć Imperiusa, ale wiesz, że i to ci
się nie uda.
Corvius przeszedł zza jej pleców na środek
pokoju. Po chwili stanął przy robiącym wrażeniem obrazie, który przedstawiał
jakąś piękną, nieznajomą Hermionie kobietę. Szybko zrozumiała, że musiała to
być jego matka – wykiwana i porzucona przez Lucjusza. Hermionie zachciało się
nagle płakać, gdy pomyślała, że teraz Draco musi płacić za błędy swojego ojca.
Za coś, czemu zupełnie nie był winny.
Obserwowała, jak blondyn – idealna mieszanka
nieznajomej z portretu i Lucjusza, jaki zapadł w pamięci Hermiony – z miłością
muska dłonią płótno.
- Zapominasz, że tym razem jest jeszcze
ktoś nieco ponad tobą. Obserwowałem was przez lata. Wszystkich. Gdy pójdę,
Wiktor zabierze cię do innego pokoju, byś przekonała się, że naprawdę dobrze
odrobiłem zadanie domowe. Znam nawet wasze numery butów!
- Szaleniec – mruknęła Hermiona. Ręce
zaczynały jej powoli drętwieć, podobnie jak pośladki. Stawała się również nieco
głodna, co zdecydowanie potęgowało niezadowolenie. Ignorowała to jednak i
myślała nad poprzednimi słowami blondyna.
- Nie wiesz, o kim mówię, prawda? –
zaśmiał się cichutko pod nosem. Potem podszedł do niej i zawinął sobie na palec
kosmyk włosów, który wywinął się z upięcia. Studiował uważnie jej twarz, jakby
chciał ją ocenić i chyba zarobiła pozytywną ocenę. – Masz coś w sobie. Szkoda,
że obiecałem cię Wiktorowi – mrugnął – bo chyba zaczynam rozumieć, co dostrzegł
w tobie mój braciszek. To znaczy, widziałem to już wcześniej, ale dopiero teraz
na własne oczy. Chociaż…
Jego głos z wolna cichł, jakby w miarę
upływu słów jego myśli brały przewagę. Przestąpił z nogi na nogę, przenosząc
teraz palce na jej podbródek. Sunął po nim opuszką palca, a Hermiona próbowała
zignorować fakt, że ta drobna pieszczota przyprawiała ją o nieprzyjemny… no właśnie,
nieprzyjemny co? Kiedy Corvius się nachylił i spojrzał prosto w oczy, Hermiona
zobaczyła, że ma je takie same, jak Draco. Jedyny szczegół, jakie je różnił, to
ciepło. Oczy Corviusa były lodowate niczym lód, a Draco – gdy patrzył na nią –
ciepłe, przyjemne, czułe.
A potem pochylił się jeszcze niżej i
naparł z siłą na jej wargi, zmuszając niemal siłą, by następnie wsunąć między
nie swój język. Hermiona usłyszała bułgarskie przekleństwo gdzieś z tyłu i
wręcz wyczuwała wściekłość Wiktora, ale ten jednak wciąż pozostał na swoim
miejscu. Jeśli Corvius spodziewał się słodkiego pocałunku, musiał się rozczarować,
bo gdy tylko Hermiona wyczuła odpowiednią okazję, zacisnęła z całej siły zęby
na jego języku.
- Auć! – Oderwał się od niej szybko i
wyprostował. Oczekiwała, że ją uderzy albo przeklnie, ale ten jedynie zaśmiał
się wesoło i otarł krew spływającą z kącika ust. – Właśnie tego w tobie
szukałem i, jak widać, nie pomyliłem się. Wróćmy jednak do tematu naszej
rozmowy, która niestety zmierza już ku końcowi. Otóż, to Harry Potter.
Harry?
- Tak, właśnie Harry. Twój najlepszy
przyjaciel Harry, który tobie niczym brat. Dziwnym byłoby, gdyby zaprosił go
jakiś nieznajomy, tajemniczy blondyn, uderzająco podobny do poszukiwanego Draco
Malfoya… Jak lotny Potter by nie był, na pewno wyczułby jakiś podstęp. Tak się
jednak składa, że wszyscy mamy przynajmniej jednego wspólnego znajomego. I cóż
za zrządzenie losu, ale ta osoba jest w tym pomieszczeniu!
Corvius wydawał się być naprawdę uradowany
przebiegiem tej rozmowy. Hermiona niekoniecznie. Wciąż czuła smak jego krwi.
Kobieta spodziewała się, że zaraz zza
zasłony wyskoczy ktoś, kogo zna. Może Ron? Zabolałoby ją, gdyby i on był w to
zamieszany, ale wyobrażała sobie, że… nie, Hermiono, przestań. Przeszłość jest
przeszłością. Odetchnęła głębiej i spojrzała z wyczekiwaniem na Corviusa, który
też patrzył na nią.
- No więc? Gdzie ten nasz wspólny znajomy?
Już liczyłam na wspólną partyjkę pokera.
- Wiktor, przywitaj się jeszcze raz,
przypomnij o sobie, bo twoja ukochana zdaje się chyba ciebie nie doceniać…
Hermionie zajęło trzy sekundy na
zrozumienie, o co blondynowi znowu chodzi. I aż zaśmiała się nad absurdem tej
sytuacji.
- Lepiej zostawię was samych, macie sobie
chyba coś do wyjaśnienia – powiedział scenicznym szeptem Corvius i, z wciąż
uradowanym uśmiechem na ustach, wycofał się z pokoju. Echo jego śmiechu
odbijało się w ich uszach jeszcze przez długą chwilę, a gdyby spojrzenie
Hermiony mogło zabijać, Wiktor leżałby już martwy.
Wreszcie nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńCorvus okazuje się być jednak bratem Draco - ciekawe jak zareaguje na wieść o tym, że posiada przyrodnie rodzeństwo. Nigdy nie zrozumiem braku logiki w działaniu Hermiony - jak mogła pójść sama w paszczę lwa? Życie jej nie miłe? Współczuję, że tak bardzo - po raz kolejny - zawiodła się na Wiktorze... przykre to bardzo i bolesne...
Rozumiem, że teraz Harry będzie skupiony na złapaniu Malfoya, że nie zwróci uwagi na zniknięcie Hermiony? A może Marcus rozjaśni może mu parę kwestii? I czy Draco, upewniając się, że Harmiona zniknęła - uda się po pomoc do Pottera?
Powtórzę - jedynym zgrzytem jak dla mnie jest imię córeczki Granger - raz nazywasz ją Libby a raz Emma.
Pozdrawiam, życząc czasu i weny!
Wybacz, że komentuję tak późno, ale dopiero teraz znalazłam czas na przeczytanie nowego (no już nie tak nowego…) rozdziału.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się pierwszy fragment; opisy pomieszczenia, uczuć i myśli Hermiony. Zazdroszczę takiej umiejętności, bo czytało się je naprawdę lekko, a zarazem świetnie wprowadzały w tę mroczną i tajemniczą atmosferę.
Zdziwiła mnie jednak obecność Wiktora w domu Corviusa. To znaczy, on od początku wydawał się podejrzany, ale miałam wrażenie, że działa sam, chociaż teraz faktycznie układa się to w jedną całość.
Reakcja Harry'ego za to była jak dla mnie zupełnie naturalna. W końcu, jak zawsze zresztą, okazał się dobrym przyjacielem, co nie zmienia faktu, że miało dla niego też znaczenie bezpieczeństwo ludności.
Martwię się o Hermionę i mam nadzieję, że cały ten koszmar skończy się happy endem. <3
Gdyby spojrzenie mogło zabijać to tak właśnie patrzyłabym na Ciebie! Kochana, gdzie Ty się podziewasz? Wiem że liczba komentarzy nie jest zbyt wielka, ale nie załamuj się. Wracaj bo tęsknimy!
OdpowiedzUsuńGranger gdzieś ty znowu wlazła? Będą kłopoty. Duuuuże kłopoty! No i oczywiście fajna kłótnia się zapowiada. Już zacieram ręce!
Wracaj do świata żywych!
Ta, której imienia nie wolno wymawiać...