Odetchnęła jednak z ulgą, że wreszcie się to skończyło i ruszyła pewnym krokiem w stronę drzwi. Jeszcze chwila, kilka sekund, żeby znaleźć się w przyjemnym cieple i już z daleka słyszeć trzask polan w kominku w salonie.
- Libby! – zakrzyknęła radośnie zaraz po przekroczeniu progu. Harry wraz z Ginny i małą Libby już na nią czekali, uśmiechając się od ucha do ucha. Choć tajemnicze ozdrowienie Hermiony wciąż pozostawało bez dokładnego śledztwa, podsumowane przez uzdrowicieli jako cud, kobieta czuła, że jej przyjaciel zacznie wkrótce coś podejrzewać i wypytywać ją o wszystko. Co mu wtedy powie? Wątpiła, żeby uwierzył, że nagle klątwa się przedawniła i skutki uboczne po prostu zniknęły.
- Moja malutka – niemal zapłakała, biorąc ją na ręce i całując w małą główkę. Wydawało jej się, że znacznie urosła od ostatniego czasu, gdy mogła ją do siebie przytulić. – Jaka ulga być znowu w domu – dodała, patrząc z wdzięcznością na przyjaciół. – Dziękuję.
Harry machnął ręką.
- Nie ma o czym mówić. Najważniejsze, że już jesteś z powrotem, choć w pracy nie chcę cię widzieć wcześniej niż na początku marca.
- Marca?! Mamy przecież luty! – przeraziła się i to nie na żarty. Co ona będzie robiła?
- Wszystko jest już załatwione. Płatny urlop dobrze ci zrobi. Odpoczniesz. Może weźmiesz Libby i gdzieś wyjedziesz? A może w końcu pójdziesz na ten kurs tańca? – zażartował Harry.
Hermiona spojrzała na Ginny, mrużąc groźnie brwi.
- Powiedziałaś mu!
Druga kobieta jedynie zachichotała z rozkoszą na samo wspomnienie tamtego momentu. Hermiona była nogą ze sportów, mioteł bała się jak zarazy, ale z tego, co pamiętała Ginny, jej brat i obecnie mąż mówili, że na Balu Bożonarodzeniowym radziła sobie w tańcu całkiem nieźle. Może ten kurs nie był jednak takim złym pomysłem?
W końcu Hermiona westchnęła i pokręciła lekko głową. Całą trójką udali się do jadalni, gdzie podgrzewany magicznie obiad wciąż na nich czekał. Granger musiała zamrugać przynajmniej dwa razy, żeby przypomnieć sobie, że do domu wróciła zaledwie ona jedna, a nie cale wojsko albo przynajmniej królowa Wielkiej Brytanii.
- Zaszaleliście i przeszliście samych siebie – orzekła, ale dwójka przyjaciół widziała, że jest mile zaskoczona i niemal rozczulona. Na stole znajdowały się jej ulubione potrawy i to chyba wszystkie! Od spaghetti do pojedynczych dań z kuchni azjatyckiej, o których znajomości by ich nie podejrzewała. Nie, stop. Nie chodziło jej o to, że nie znaliby tych dań, ale nie przyszłoby jej do głowy, że oni wiedzieli, że je lubi.
- Dziękuję. Mam najwspanialszych przyjaciół pod słońcem – wymruczała, przytulając do siebie jeszcze mocniej Libby. Zapach dziecięcej skóry, oliwki i pudru przeniósł ją zmysłami do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi i miło było wiedzieć, że w tym momencie naprawdę może uznać swój dom właśnie za to miejsce.
Gdy Harry poszedł do kuchni zapewne po butelkę wina do kolacji, a Ginny usiadła już przy stole, Hermiona ułożyła wygodnie swoją córkę w jej przenośnej kołysce, która akurat teraz znajdowała się w jadalni obok jej krzesła. Dzięki temu mogła spędzić czas z przyjaciółmi, jednocześnie mając dziecko tuż pod ręką. Wkrótce po tym zaczęli jeść, a Hermiona nie mogła wyjść z podziwu nad doskonałym smakiem każdej z potraw, które do tej pory spróbowała – sama nie wiedziała, od czego zacząć! Gdzieś między pysznymi nóżkami z kurczaka, które przypomniały jej kuchnię mamy, a zupą kremem z ogórka, zaczęła się zastanawiać, kiedy i gdzie ta dwójka nauczyła się tak gotować. Nie chciała poddawać niczego teoriom spiskowym, ale naprawdę było jej ciężko uwierzyć, że stali cały dzień w jej albo swojej kuchni i gotowali wszystkie te pyszności.
Minuty mijały im szybko i przyjemnie – na rozmowie, śmiechu, wspomnieniach lat spędzonych w Hogwarcie, nie obejrzeli się, gdy wybiła godzina dziewiąta wieczorem, a słońce już dawno było w połowie drugiej strony Ziemi. Wtem rozległ się dzwonek do drzwi, przerywając jedną z porywających opowieść Harry’ego, w której tak czy inaczej obydwie z kobiet w jakimś stopniu uczestniczyły.
Hermiona spojrzała zaskoczona na swoich gości i powoli wstała od stołu.
- Spodziewasz się kogoś? – spytał Harry, a w jego głosie dało się wyczuć czujność.
Kobieta pokręciła głową. Poprawiła włosy, a potem, idąc w stronę drzwi wejściowych, zgarnęła różdżkę ze stojącej nieopodal komody. Pamiętała, co powiedział jej Malfoy i choć nie traktowała wszystkiego, co mówił, z pełną powagą i uwagą, wzmianki o zagrożeniu jej i Libby na pewno nie miała zamiaru zignorować. Podeszła powoli do drzwi i dyskretnie wyjrzała przez ich szklaną część, odgarniając przy tym zasłonkę. Na widok swojego domniemanego gościa omal się nie zakrztusiła.
Pukanie rozległo się kolejny raz.
- Hermiona? – zawołał niepewnie Harry.
- Nic się nie dzieje! – krzyknęła, jednocześnie naciskając na klamkę. Drzwi ustąpiły. – Czyś ty oszalał do reszty?! – syknęła cicho do gościa, wychodząc na zewnątrz. Na pewno nie chciała, żeby któreś z jej przyjaciół ich usłyszało.
Mężczyzna uniósł brew w geście zaskoczenia i zacmokał, nieco niezadowolony powitaniem, jakie mu zafundowała. Spodziewał się co najmniej wybuchu entuzjazmu i radości, a nie złości.
- Masz pokrętny sposób okazywania uczuć, najdroższa.
- Uczuć? Najdroższa? Malfoy! – syknęła głośniej, z wyraźniejszą złością.
- Nie zaprosisz mnie do środka? Wiesz, jednak trochę tu zimno, mamy luty. Może tobie w samej koszuli… hnm – wymruczał – nie jest zimno, ale… Nie będę ukrywać, o wiele bardziej podoba mi się myśl, że to ja tak na ciebie działam, a nie temperatura – powiedział z typową dla siebie arogancją i Hermionie zajęło chwilę zrozumienie, o czym on, do diabła, mówi. Potem spojrzała niżej, na swoją cienką koszulę, która opinała jej pełny wciąż biust i pojęła. Zarumieniła się.
- Chciałbyś. Po co tu przyszedłeś?
- Obiło mi się o uszy, że twoi przyjaciele urządzają dla ciebie małe przyjęcie. Czyż nie byłoby dziwnym, gdyby twój mężczyzna się nie pojawił?
- Wiesz, że za drzwiami siedzi szef aurorów, który czeka na twoją głowę na złotej tacy i tak po prostu tu przychodzisz? Albo już doszczętnie zwariowałeś, albo… nie, na to nie ma innego wyjścia.
Draco pod postacią Marcusa uśmiechnął się lekko, przekrzywiając głowę.
- Oszalałem z miłości do ciebie, Hermiono.
Powiedział to tak szczerze i z taką pasją, że kobieta zarumieniła się jeszcze mocniej, choć dobrze wiedziała, że to tylko gra. Czysta, wyrachowana gra. Już miała odpowiedzieć, gdy za jej plecami rozległ się zachwycony głos przyjaciółki:
- Och, to takie słodkie!
Hermiona odwróciła się, a widząc rozanieloną Ginny i podejrzliwego Harry’ego, zacisnęła na chwilę usta, chcąc odegnać chęć ugryzienia Malfoya w nos, żeby zetrzeć mu z twarzy to zadowolenie.
- Mówiłaś, że nikogo się nie spodziewasz – przypomniał Harry, patrząc to na mężczyznę, to na swoją przyjaciółkę.
- Marcus postanowił zrobić mi niespodziankę – wyjaśniła Hermiona, ciesząc się, że jej głos nawet nie drgnął.
- Właśnie tak – potwierdził, wyciągając nagle zza pleców bukiet białych róż. Pośród nich tkwiła jedyna czerwona, kontrastując tak bardzo, że Hermionie mimowolnie skojarzyła się z niewinnością zbrukaną krwią. Spojrzała z kamienną twarzą na zadowolonego Malfoya, wysiliła się na uśmiech, a potem przyjęła kwiaty.
- I dlatego tkwicie tutaj, na mrozie i marzniecie, zamiast wejść do środka? – spytał z coraz większą podejrzliwością.
Hermiona już otwierała usta, wymyślając naprędce jakieś wyjaśnienie, gdy Ginny trzepnęła Harry’ego po ramieniu i uśmiechnęła się przewrotnie:
- Nie pamiętasz nas na samym początku, kiedy się spotkaliśmy?
- To co innego – chrząknął – Ron chodził nam po piętach, pilnując, żebym przypadkiem cię nie dotknął.
Ginny zachichotała.
- Teraz wyglądasz dokładnie tak samo, jak on – wyznała, a na twarzy Harry’ego pojawiło się takie zdziwienie, że nawet Hermiona musiała się roześmiać.
Dobrze to rozegrał, pomyślała jednak chwilę później, gdy zadowolony Draco po prostu wszedł za nimi do środka. Obserwowała go, gdy ściągał płaszcz i poprawiał koszulę. Harry i Ginny wrócili już do salonu i pewnie siedzieli z powrotem na swoich miejscach albo szykowali nowe nakrycie.
- Jedna sztuczka, Malfoy – szepnęła Hermiona prosto do ucha mężczyzny, gdy ten, gotowy już, podszedł i objął ją w pasie – a nim zdążysz wypowiedzieć moje imię, będziesz gnić w Azkabanie.
Draco przybliżył się bardziej, jego ciepły oddech owiał jej zmarzniętą jeszcze szyję i ucho, przyprawiając je o gęsią skórkę.
- To dobrze, że masz takie długie imię, Hermiono. Będę się mógł dłużej nacieszyć wolnością.
*
Widok Malfoya po drugiej stronie jej drzwi przestał być zaskoczeniem po czwartym dniu z rzędu. Dnia poprzedniego udawała, że nie ma jej w domu, że uciekła na Malediwy i nie pojawi się przed końcem urlopu zdrowotnego, ale facet nie dał się łatwo zwieść i czekał do momentu, aż mu otworzyła. Gdy wreszcie do zrobiła, obdarował ją uśmiechem, jak gdyby nigdy nic i nawet połasił się o skradzenie krótkiego pocałunku, tłumacząc zaraz, że sąsiad przyglądał mu się z podejrzliwością.
- Jeśli twój domniemany związek z Marcusem ma być wiarygodny… - urwał, patrząc na nią wymownie.
- Chyba sprawia ci to całkiem niezłą frajdę, co? – zezłościła się, zamykając z trzaskiem drzwi. Nie minęła chwila, a w salonie rozległ się płacz dziecka. – Och, wielkie dzięki.
Machnąwszy ręką z irytacją, ruszyła do źródła płaczu i już chwilę później kołysała rytmicznie Libby, nucąc pod nosem spokojną piosenkę. Pochłonięta uspokajaniem dziecka, nie zauważyła momentu, gdy Draco oparł się ramieniem o futrynę i zaczął jej się uważnie przyglądać z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Szybko ci to poszło – skomentował, gdy Libby ponownie pogrążyła się we śnie, dalej bujana przez magiczną kołyskę. Hermiona westchnęła cicho i wyprostowała się, stojąc teraz pomiędzy Malfoyem a rozpalonym kominkiem. Przez to, że był on obecnie jedynym źródłem światła w pokoju, a kobieta była ubrana zaledwie w cienką koszulę, Malfoy z łatwością mógł zbadać wzrokiem, i to bezkarnie, kuszące kształty pani domu. Ta, mimo że miała urlop, wcale nie wyglądała na wypoczętą i nawet się nie zorientowała, tylko wzruszyła ramionami i przeszła do kuchni, by zrobić sobie herbatę z miodem i sokiem malinowym domowej roboty.
- Skoro już tu jesteś, napijesz się czegoś?
- Schowaj pazurki – zasugerował. – Nic ci przecież nie robię, prawda?
- Wadzisz mi tu każdego dnia od prawie tygodnia, Malfoy. Jeśli myślisz, że nie mam niczego do roboty, to się grubo mylisz. Coś do pica?
- To samo co ty – odpowiedział. – Chyba nie zapomniałaś, że mieliśmy razem nad czymś pracować? Jak dotąd nie robisz nic.
Hermiona znieruchomiała, z ledwością powstrzymując się, żeby rzucić pustym jeszcze kubkiem o ścianę. Odwróciła się za to do rozmówcy, a on od razu wywnioskował, że przesadził, choć wcale tego nie chciał. Zauważył tylko fakt!
- Wyjdź. Po prostu wyjdź i daj mi święty spokój, Malfoy.
- Nie miałem nic złego na myśli. Po za tym…
- Poza tym co, do cholery jasnej?
- Nie napiłem się jeszcze herbaty. Wygląda i pachnie całkiem apetycznie – przyznał z pełną powagą, patrząc w podobny sposób na twarz Hermiony. Po obserwacji szybko wywnioskował, że w środku prowadziła ze sobą wojnę, a w końcu bez słowa po prostu się odwróciła i najpewniej dla świętego spokoju przygotowała wspomnianą herbatę. Gdy postawiła ją przed nim na stole, zostawiła go i przeszła do części salonowej, żeby usiąść wygodnie na kanapie i zagłębić się w czytaną książkę.
Owszem, nie zrobiła nowego kroku w ich sprawie, a codzienne wizyty Malfoya jedynie ją deprymowały. Miała jednak czas i wiedziała o tym. Póki co, chciała po prostu przeczytać nową książkę, odprężyć się i naprawdę poczuć, że ma ten cały urlop. Malfoy za to chyba zrozumiał, że nie warto zwracać jej uwagi na to, czy coś robi czy nie, bo efekt i tak będzie zjawiskowy. Jak zawsze. Tym razem jednak nie miał całego semestru, by na niego czekać.
Od tamtego czasu herbata stała już w magicznie podgrzewanym kubku i po prostu czekała na niechcianego gościa, bo Hermiona wiedziała, że on się zjawi. Zwykle się zjawiał. Straciła ochotę na słowne potyczki i stawianie oporu jego wizytom, musiała nawet przyznać, że po kolejnym dniu obecność starego wroga już jej nie przeszkadzała. Zwykle siedzieli w salonie, ona zaczytana w nowej historii, on skrobiący albo czytający coś tajemniczym dzienniku. Czasami wymieniali jakieś uwagi, czasami nie. Czasami przerywał im płacz zbudzonej Libby – zaczynała powoli ząbkować, choć Hermionie wydawało się to mimo wszystko dość wcześnie. Wnet przypominała sobie, że jej mała kruszynka wchodzi już w szósty miesiąc, więc wszystko możliwe. Hermiona wstawała wtedy i brała ją w objęcia, żeby na nowo ją uspokoić. Raz udawało jej się to szybciej, innym razem zajmowało trochę więcej czasu.
Tego dnia musiała mieć chyba nieprzespaną noc, bo wkrótce potem, jak obydwoje – i ona, i Draco – usiedli w salonie ze swoimi sprawami, po prostu zasnęła. Blondyn prawdopodobnie nawet by tego nie zauważył, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie spytał ją o coś, jednak odpowiedziała mu tylko cisza przerywana skwierczeniem w kominku. Wstał wtedy i transmutował przeczytaną dawno gazetę w koc, a potem okrył nim Hermionę. Wyglądała tak spokojnie, pomyślał wtedy, przyglądając się jej wygładzonej twarzy. Dokładnie tak, jak wtedy w szpitalu, gdy nie wiedziała, że przy niej siedział i obserwował.
Do tej pory nie znalazł wyjaśnienia, dlaczego to robił.
Wrócił do swojego poprzedniego zajęcia, siadając wygodnie w fotelu. Długo się tym jednak nie nacieszył, bo wnet rozpłakała się Libby, przerywając panująca harmonię. Draco spojrzał przelotem na Hermionę, a potem wstał i po prostu wziął dziecko w ramiona, starając się zrobić to tak, jak ona. Nie wiedział, czy mu to wychodziło, to był pierwszy raz, gdy trzymał w rękach jakiegokolwiek bobasa, a co dopiero sześciomiesięczne wijące się Coś. Kręcił się, bujał, mruczał pod nosem, ale Libby nie przestawała płakać, robiąc coraz więcej hałasu. Najwyraźniej coś mu to nie wychodziło.
- Csii, obudzisz mamę – szepnął, patrząc groźnie na dziewczynkę. Po raz pierwszy mógł przyjrzeć się temu małemu potworkowi – wciąż jasne oczka, patrzące na niego czujnie zza zasłony łez, naprawdę ciemne, kręcone włoski, opadające na zmarszczone teraz czoło. Małe piąstki, drgające w płaczliwym uniesieniu. Małe Coś nie było takie brzydkie. Było nawet ładne, doszedł do wniosku. Wciąż jednak płakało!
- Malfoy? Co ty wyrabiasz? – Doszedł go zaspany, nieco zdezorientowany głos Hermiony.
- Zasnęłaś. A ona zaczęła płakać. Spałaś, więc wstałem i…
Albo Hermionie się zdawało, albo przyuważyła u niego rumieniec niepewności i wstydu, że coś w życiu mu nie wyszło i że został przyłapany właśnie w takim momencie. Materiał do dokuczania na następne sto lat. Gdyby była mniej zaspana, na pewno by to skomentowała, ale teraz jedynie wyciągnęła ręce do mężczyzny, żeby dał jej dziecko.
- To proste, Malfoy. Nie uspokoiłbyś jej, bo jest po prostu głodna. Zajmij się czymś.
- Dlaczego?
- Bo chcę ją nakarmić. Czy to nie oczywiste?
Mężczyzna nie wyglądał jednak, jakby wiedział, o co jej chodzi, tylko po prostu wciąż stał i się na nią patrzył, jakby nagle wyrosły jej czułki i miała zamienić się w jedno ze stworzeń Hagrida. O co jej chodziło? Niech weźmie butelkę i po sprawie, pomyślał, całkowicie zirytowany. Zmarszczył brwi, widząc, że Hermiona w końcu się poddała i zaczęła rozpinać górne guziki swojej koszuli, odkrywając coraz więcej dekoltu. Gdy dojrzał fragment kuszącej bielizny, choćby chciał, nie mógłby się już odwrócić. Był mężczyzną, jakby to wszystko tłumaczyło. Choć pewnego czasu starał się uchodzić za bardzo złego śmierciożercę, scena, jaką przyszło mu właśnie oglądać, była po prostu… brakło mu słowa.
Wcześniej wychodził z założenia, że musi chronić Granger, bo jest mu potrzebna. Dlatego też nachodził ją niemal codziennie. Teraz jednak, gdy zobaczył, jak ona po prostu karmi swoje płaczliwe dziecko, jak jego mała rączka uderza z cichym plaśnięciem o jej pełną pierś, jak…
- Malfoy.
- Co? – burknął.
- Ślinisz się.
*
W harmonii minął pierwszy tydzień lutego. Hermiona przywykła do obecności Malfoya i czasami, gdy go nie było, czuła pewna pustkę, ale na pewno nie miała zamiaru się do tego przyznać ani przed sobą, ani tym bardziej przed nim. Nowy tydzień zaczął się, jak zawsze, od porannej kawy, szklanki soku pomarańczowego i jajecznicy na bekonie. Od przewinięcia i ubrania Libby, od spędzenia godzinki na mroźnym powietrzu na tarasie. I po raz pierwszy od późniejszego przyniesienia sterty akt i dokumentów, które kolejny raz kazała Harry’emu sobie dostarczyć.
W asyście magicznej niani, która czuwała nad bawiącą się Libby w kołysce w salonie, Hermiona spędziła długie godziny w swoim gabinecie na dogłębnej analizie i wyciąganiu wniosków. Na pustej dotąd ścianie zawiesiła wielką tablicę korkową, na której wylądowała mapa obszaru, gdzie miały miejsce ataki pod pseudonimem „Malfoy to zrobił”. Przy konkretnych punktach nakleiła karteczki z nazwą i dokładnym opisem zbrodni oraz ilością ofiar. Gdy dotknęło się którąś z nich palcem, rozwijała się, ukazując więcej danych. Daty, ślady i dowody. Po prawej stronie tablicy przyczepiła imiona i nazwiska znanych im śmierciożerców, zarówno tych złapanych, jak i grasujących wciąż na wolności. Ponownie, gdy stuknęło się palcem w podobiznę któregoś z nich, notka rozwijała się, ukazując charakterystyczne cechy, mogące im się przydać. Po ponownym i spokojnym przestudiowaniu materiałów, Hermiona doszła do wniosku, że będzie musiała chyba odwiedzić bibliotekę w poszukiwaniu ksiąg o starych tradycjach arystokratycznych rodzin. Zaraz…
- Mamy tu jednego arystokratę od siedmiu boleści – mruknęła do siebie, stukając wolno czubkiem palca po brodzie.
Wtem odezwał się dzwonek do drzwi.
- W samą porę – skomentowała, kierując się do wejścia, by wpuścić Malfoya. Nie sprawdzając nawet, kto domaga się wpuszczenia do środka, otworzyła po prosu drzwi, mówiąc: - Dobrze, że jesteś. Myślę, że… - Urwała, patrząc, do kogo mówi.
Zaskoczony Krum przyglądał jej się niepewnie. W rękach trzymał bukiet kwiatów, a Hermiona musiała przyznać w duchu, że nie dorównywał temu od Malfoya chociażby w połowie. Ot, wiązanka badyli na przywitanie.
- Wiktor.
- Chyba nie mnie się spodziewałaś – zauważył, przestępując z nogi na nogę.
- Istotnie, myślałam, że to ktoś inny. Cóż za niespodzianka.
- Nie trzeba być mędrcem, by zauważyć, że wcale się nie cieszysz.
Hermiona wzruszyła ramionami. Mimo niechęci, wpuściła go do środka. W kuchni przygotowała dwie kawy, jedną czarną, a drugą z dużą ilością mleka, żeby potem razem z ciasteczkami postawić na stole. W międzyczasie Wiktor pozbył się płaszcza i butów i przyszedł za nią do kuchni, gdzie usiadł na jednym z wysokich krzeseł przy kuchennej wysepce.
- Co u ciebie słychać?
Hermiona wzruszyła ramionami, zerkając niecierpliwie na zegarek. Szczerze nie cieszyła się na myśl, żeby Malfoy spotkał w jej domu Wiktora i odwrotnie.
- Słyszałem o twoim wypadku. Chciałem przyjechać, ale mecze i…
- Wiktor, nie musisz – przerwała mu sucho, patrząc na niego w podobny sposób. – Nic nas już nie łączy z wyjątkiem Libby. Chcę, żeby miała ojca, to wszystko. Potraktowałeś mnie gorzej, niż psa, więc nie oczekuj, że kiedykolwiek wybaczę albo zapomnę. Nie staraj się więc wejść mi w tyłek, bo na to nie pójdę – dodała. – Koniec tematu, poza Libby nie istniejesz dla mnie.
- Rozumiem. Nie chciałem starać się wchodzić ci w paradę, po prostu… Kiedyś znaczyliśmy dla siebie wszystko i…
- Ty znaczyłeś dla mnie. Kiedy pojawiła się przeszkoda w postaci dziecka, straciłeś zainteresowanie mną. Powiedziałam coś, Wiktor – westchnęła ciężko, wstając z krzesła.
Na palniku gotował się obiad, dlatego też teraz stanęła przy blacie i zaczęła powoli mieszać, dorzucając niektóre przyprawy do smaku. On z kolei siedział przygarbiony, przyglądając się swojej byłej dziewczynie z niemą fascynacją. Kusiła go każdym ruchem, nawet mieszając głupią zupę, a co dopiero, gdy patrzyła na niego tym złym wzrokiem. Czy wzrok mógł być zły? Czasami jednak miał wrażenie, jakby widziała w nim po prostu karalucha, którego chciałaby zdeptać. Jej oczy wtedy ciemniały, czekolada zamieniała się w nieprzebytą czerń, a grube rzęsy, które otaczały tę zmianę, tylko ją potęgowały. Wyglądała jak pani życia.
- Poza tym, mam kogoś – powiedziała obojętnie.
Pani życia, która z łatwością je komuś odbierała.
Wiktor, popijając właśnie swoją kawę, zakrztusił się.
- Słucham? Jak to, masz kogoś?
- Chyba nie sądziłeś, że będę nosiła żałobę po naszym związku?
- Ale Libby...
- Libby uwielbia Marcusa, a Marcus ją.
Jak na zawołanie, rozległ się dzwonek do drzwi i Hermiona, przybrawszy rozanielony wyraz twarzy, pomknęła do przedpokoju, by wpuścić gościa. Wiktor za to siedział, jakby jeszcze bardziej przygarbiony i ponury, niż zwykle, aż do kuchni wrócili Hermiona z tym całym Marcusem. Wiktor musiał przyznać, że facet był przystojny i na pewno podobał się każdej kobiecie, którą napotkał na chodniku w drodze do pracy. Codziennie.
- Kochanie, poznaj Wiktora – powiedziała donośnie Hermiona i jeśli Malfoy był zaskoczony, nie okazał tego, za co kobieta miała mu potem podziękować.
- Ach, Wiktor. Niewiele mi o nim opowiadałaś… Jakiś kolega ze szkoły? – wyglądał na naprawdę zainteresowanego i Hermiona musiała przyznać, że dobry z niego aktor. Patrzyła, jak ściskają sobie dłonie i jeden chce zdominować drugiego, i zachciało jej się śmiać.
- Nie do końca. To znaczy, poznaliśmy się w szkole, ale on się w niej nie uczył. To Wiktor Krum, kochanie.
- Krum? Krum – mruczał pod nosem za zastanowieniem. W tym samym czasie objął Hermionę w pasie i przyciągnął ją dominująco do siebie, pokazując, kto tu rządzi. Westchnął. – Nic mi to nie mówi.
- To nic – odezwała się szybko, zanim Wiktor się odezwał. – Ale na pewno pamiętasz, że wspominałam ci o nim, gdy rozmawialiśmy o Libby i pytałeś, kto jest jej ojcem – przypomniała spokojnie, całując go w żuchwę.
Draco znieruchomiał, spojrzał uważnie to na Hermionę, to na Wiktora i Bułgar musiał dostrzec coś w jego spojrzeniu, bo nagle trochę się odsunął.
- Ach, to TEN Wiktor. Ten, który tak paskudnie cię potraktował – przypomniał sobie, patrząc na niego groźnie. – Pewnie wiesz, że gdyby nie było tu teraz Hermiony, inaczej byśmy…
- Stare dzieje, kochanie – przerwała mu Hermiona, całując mocno w usta. Zanim jednak Draco zdążył odwzajemnić pocałunek, oderwała się od niego i znowu podeszła do gotującego się obiadu. – Wiktor chciałby zapewne zabrać Libby i spędzić z nią parę godzin. Może spędzimy dzisiaj romantyczny wieczór? Nadarzyła się wspaniała okazja.
- Wspaniale, najdroższa. Pozwól mi się tylko przywitać z naszą księżniczką. Myślę, że potem odprowadzimy Wiktora do drzwi i zasiądziemy do obiadu, co ty na to?
- Idealnie.
Wiktor nie do końca wiedział, co się właśnie dzieje wokół niego. Nie wiedział, czy się odezwać czy chrząknąć, czy wstać i poczekać na zewnątrz, żeby nie przeszkadzać im w tej sielance ociekającej lukrem i kruszonką. Nie miał pojęcia, czy ta dwójka zachowuje się tak zawsze, czy specjalnie dla niego przygotowała ten pokaz czułości i miłości.
Zdecydował jednak po prostu siedzieć i czekać, aż Libby będzie gotowa, co też wkrótce się stało. Wydawało mu się, że to, co czuł, to zwykła zazdrość, pomieszana z żalem i złością. Do tej pory naprawdę miał nadzieję, że uda mu się któregoś dnia odzyskać Hermionę. Teraz jednak przekonał się, że nie ma na co liczyć, chyba że obecny związek kobiety by się rozsypał… Właśnie.
- Wiktor – głos Hermiony wyrwał go z zamyślenia – Libby jest już gotowa. W torbie, jak zawsze, masz najpotrzebniejsze rzeczy, a gdyby coś się działo, daj znać. Zaczęła ząbkować, więc pewnie będzie popłakiwać co jakiś czas i marudzić. Masz też zapas mleka na najbliższe godziny.
Kiwnął głową.
- Będę wieczorem. Jutro jeszcze będę w Londynie, więc…
- Mhm. Myślę, że będę cały dzień w domu.
Stojąc w przedpokoju, gdzie Hermiona żegnała się z Libby, ustalili jeszcze ostatnie szczegóły. Draco w postaci Marcusa czaił się z tyłu, niczym jastrząb polując na swoją ofiarę i przyglądał się podejrzliwie Wiktorowi, co ten doskonale wyczuł. Czym prędzej więc pożegnał się z Hermioną oraz nim, tak w końcu wypadało, a potem wyszedł i zniknął im z oczu.
- Ciekawe doświadczenie – usłyszała Hermiona tuż obok swojego ucha, jeszcze zanim zdążyła się odwrócić. – I idealne wyczucie czasu – dodał Malfoy, gdy wpływ eliksiru wielosokowego przestawał powoli działać, a twarz Marcusa zamieniała się powoli w twarz Draco.
- Istotnie – odpowiedziała podobnym tonem, patrząc prosto w, teraz już, niebieskoszare oczy. – Lepiej być nie mogło. Dziękuję za ślizgoński spryt, Malfoy.
- Myślę, że będzie okazja, gdy będziesz mogła się odwdzięczyć – mruknął, powoli się pochylając w stronę jej ust. Hermiona poczuła dziwną chęć, żeby właśnie to zrobił, ale rozum mówił co innego. Nim Malfoyowi udało się ją pocałować, wysunęła się z jego ramion i, ruszając do kuchni, rzuciła przez ramię:
- Obiad na stole.
Cudowne ff. ������
OdpowiedzUsuńJejku czekam znowu na CD bo jest super i ten Draco i Miona cudni.��
OdpowiedzUsuńSuper opisałaś ich uczucia i charaktery, na prawdę fajnie czyta się coś co jest trochę zgodne z kanonem a nie fantazyjne do granic możliwości
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Choć nie zawsze łatwo to idzie, to jednak staram sie zachować tyle z nich, ile mogę :>
UsuńNajpierw literówki :) hnm- powinno chyba być hmm?; wreszcie do zrobiła -to; czytający coś W tajemniczym dzienniku; nosem za zastanowieniem- z zastanowieniem. Masz też powtórzenie "wpuścić-wpuszczenia" we fragmencie gdy wchodzi Krum. Aaa...muszę koniecznie zerknąć od początku! Baaardzo mi się podobało. Wiem, to nie nowość ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za literówki! :) Zaraz je poprawię. Hihi, mnie Krum tam też zaskoczył! Piszę, piszę, o, Krum :D
UsuńBłagam o dalsza część!
OdpowiedzUsuńNowa lokomotywa z weną, jak tylko będzie, to na pewno się pojawi nowość! :D
UsuńTak właśnie myślałam, że za którymś razem Draco wpadnie na Kruma. :D Cieszę się, że to nastąpiło, bo ta scena była zdecydowanie najciekawsza!
OdpowiedzUsuńMalfoy naprawdę dobrze gra, chociaż wątpię, żeby robił to w stu procentach. Myślę, że Hermiona mu się podoba. :D Na pewno!
Swoją drogą, bardzo lubię te wizyty Dracona w domu Granger. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale pojawi się ich dłuższa rozmowa. Ich wymianę zdań naprawdę miło się czyta.
+fajnie, że Draco chociaż przez chwilę zajął się małą Libby. To urocze. :D
Na koniec pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. :)
silence-guides-our-minds.blogspot.com
Moment... Córka Hermiony nie nazywała się przypadkiem Emma ? O.o
OdpowiedzUsuńIstotnie, punkt za spostrzegawczość :D ale jakos tak wyszlo, ze przechrzcilam ją na Libby : D
UsuńNo cóż... Mam nadzieję że się jakoś przyzwyczaje ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńmam dokładnie ten sam problem...raz jest Libby, a raz Emma
Usuń~Ms. M
Musiałam wrócić jeszcze do tego rozdziału...Po prostu nie mogłam. Sceny Draco/Libby, Hermiona/Libby są cudowne. Mam nadzieje, że będzie ich więcej. Czekam i błagam o nie! Idealna sytuacja, że Krum spotkał Draco. Nie podoba mi się on.Wystarczająco Miona przez niego cierpiała... To jest słodki i uroczy rozdział oby było takich więcej <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Beca
Świetny blog. W dwa dni pochłonęłam, dosłownie, wszystkie rozdziały. Podoba mi się, że nie od razu pakujesz bohaterów sobie do łóżka, jak to bywa w większości blogów z Dramione. Jedno "ale" tylko mam. W pierwszym i ostatnim rozdziale nazywasz córkę Hermiony Libby, zaś w pozostałych Emma. To jak ona ma na imię?
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo mi się podoba i mam nadzieję, że kolejna notka szybko się pojawi.
Jeśli mogłabym to chcę zaprosić Cię na swojego bloga: https://pozagranica.wordpress.com/
Draco, chyba wpadł w sidła, które sam zarzucił.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba. Nic dodać nic ująć. Pozostaję mi tylko czekać na dalsze rozwinięcie akcji!
Pozdrawiam i życzę dużo weny!
W końcu Krum ma za swoje. Hermiona i Draco perfekcyjnie utrafi mu nosa. Niech się lepiej koleś pozbędzie wszelkich złudzeń i da sobie spokój z zabieganiem o względy panny Granger, w co niestety szczerze wątpię. Ona ma wystarczająco zamartwień związanych ze sprawą Malfoya, która na pewno do łatwych nie należy. Jestem pewna, że podczas tego śledztwa będzie się baaardzo dużo działo.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Niech się da w końcu pocałować porządnie, ale temu Malfoyowi w jego ciele. ;)
OdpowiedzUsuńDraco i Libby to było cholernie urocze, coś mi się wydaję, że on powoli traci głowę dla Hermiony, że nie chodzi już tylko o śledztwo. Dobrze tak Krumowi. Ma dupek za swoje!
OdpowiedzUsuń