Ostatni rok minął w oka mgnieniu i choć nie brakowało w nim nieprzyjemnych
momentów, tych miłych też było wiele - nie mogła o tym zapominać, gdyby chciała
dokonać jakiegoś bilansu.
Hermiona nie należała do pesymistów. Zawsze starała się szukać we wszystkim
pozytywów, co nie zmieniło się i tym razem. Aktualnie jej wnioski wyglądały
tak, że gdyby nie to całe pechowe małżeństwo z Ronaldem, to pewnie nie
wyjechałaby do Bułgarii, żeby odwiedzić Wiktora i odpocząć od tego wszystkiego.
Wtedy z kolei nie odnowiłaby z nim kontaktu. Co dalej? Dalej nie urodziłaby się
Libby, która akurat się obudziła i, domagając się nowej porcji mleka,
przywróciła swoją mamę do rzeczywistości.
Z początku Hermiona zastanawiała się, czy każdy niemowlak tyle je czy to
tylko Libby (może to mentalny wpływ Harry'ego, który ostatnio wyjadał z lodówki
wszystko, co tylko się do tego nadawało?). Kobieta szybko odłożyła czytaną
dotychczas książkę na niewielki sekretarzyk – jej ulubiony mebel w pokoju – a
potem wstała i wyciągnęła z łóżeczka swoje płaczące i domagające się wszelakiej
uwagi maleństwo. Przeniosła się razem z nim na miękkie łóżko i, wygodnie
oparta, zaczęła karmić dziewczynkę, przyglądając się w skupieniu jej małej
buzi. Zgrabny nosek, ciemniejące z każdym dniem oczka, ciemne, krótkie loczki
na głowie i pyzate policzki – istny ideał dla szczęśliwej matki, którą Hermiona
naprawdę była. Mała rączka plasnęła cichutko o gołą pierś kobiety, na co ta
jedynie uśmiechnęła się szerzej, gładząc wierzch cieplutkiej, troszkę pulchnej
łapki swoim palcem.
– Hermiono, ruszamy za... Merlinie, przepraszam! – Kiedy Harry w
roztargnieniu wpadł do jej sypialni bez pukania i zastał ją w tej sytuacji,
zająknął się, odwrócił i stanął na baczność, zakładając ręce na pierś.
Obydwoje zdążyli już dojść do wniosku, że Harry ma wyjątkowo dobre wyczucie
czasu.
Często wpadał do niej akurat wtedy, gdy robiła coś, na widok czego
zamieniał się w oddychający (lub też chwilowo nie) posąg. Choć z początku było
to raczej krępujące, za którymś razem Hermiona zdążyła się do tego po prostu
przyzwyczaić i wywracała jedynie oczami, setki razy zapewniając, że nic się nie
dzieje. A on? Tak samo jak teraz, zapowietrzał się i migiem odwracał na pięcie,
stając plecami do przyjaciółki. Gdyby włożył w to jeszcze więcej siły, na pewno
skręciłby kostkę, przemknęło kiedyś kobiecie przez myśl, kiedy obserwowała jego
akrobacje z czystym rozbawieniem, a z początku również i zaniepokojeniem.
– Uspokój się, Potter – mruknęła. Harry mimo to w dalszym ciągu stał do
niej plecami, opierając się teraz ramieniem o futrynę i mówił do ściany przed
sobą:
– Dziś twój pierwszy dzień jako auror. Jak się czujesz?
Gdy nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad pytaniem,
zerknął nieśmiało przez ramię i wreszcie zdecydował się zająć miejsce na
krześle, które niedawno zajmowała sama Hermiona, czytając książkę. Usiadł
wygodnie, opierając łokcie na szeroko rozstawionych kolanach i zaczął
nieświadomie przyglądać się karmiącej Hermionie, a jeszcze dokładniej jedzącej
Libby.
– Żałujesz, że Ginny nie może mieć dzieci? – spytała cicho przyjaciółka,
wyrywając go z lekkiego transu, w jaki wpadł i spojrzała na niego z
przepraszającym uśmiechem. Odsunęła najedzoną dziewczynkę od siebie, zgrabnie
się zakryła, a po dłuższej chwili trzymania jej w ramionach i czekania, aż
uśnie, wstała i odłożyła ją do łóżeczka. Przykryła dziecko dokładnie kołderką i
stanęła obok bruneta. Położyła mu rękę na ramieniu, ściskając mocno. Robiła tak
zawsze, każdego dnia, chcąc dodać mu otuchy, gdy patrzył na nią i Libby, a on
doskonale wiedział, że nie jest to wcale litość, a po prostu wsparcie siostry,
której nigdy nie miał. Albo miał. Hermiona w końcu nią była.
– Chciałbym mieć z nią nasze własne dzieci, to oczywiste – zaczął z lekkim
uśmiechem – ale to nie jest też aż takie ważne, jeśli mam samą Ginny, a jej
przecież nikomu bym nie oddał. Od dłuższego czasu myślimy nad adopcją, ale
pewnie trochę to jeszcze potrwa, a póki co... dzięki tobie niemal możemy
poczuć, jakbyśmy rzeczywiście mieli dziecko. – Spojrzał z uśmiechem na stojące
nieopodal łóżeczko. – Bałem się, że będzie zupełnie odwrotnie, ale Libby naprawdę
dobrze działa na Ginny. Teraz prawie cały czas się uśmiecha i jest po prostu
szczęśliwa. To widać. Dzieci rzeczywiście potrafią zdziałać cuda. – Zaśmiał się
cicho i podniósł z cichym westchnieniem, patrząc nagle na Hermionę wyczekująco.
– No, ale wracając do tego, z czym tu do ciebie przyszedłem - podekscytowana
pierwszym dniem w nowej pracy?
Przyglądała mu się z niedowierzaniem, zaskoczona, że ot tak potrafi zmienić
temat rozmowy. Zawsze całkowicie ją rozbrajał i jednocześnie doprowadzał do
czystego szaleństwa swoim uporem, a nieraz wręcz nieodpowiedzialnością. Do
teraz zdążył już z większości wyrosnąć, ale niektóre cechy w nim pozostały,
jeszcze bardziej się uwydatniając. Szatynka lustrowała go czujnym wzrokiem, unosząc
leciutko brew, a na jej wargach błąkał się niewielki uśmiech. Potter całkowicie
wydoroślał, zmężniał, wyprzystojniał. Jego zielone oczy chyba na każdego
działały w ten kojący sposób, a ją samą jego uśmiech dodatkowo stawiał na nogi
przez ten ostatni czas, gdy kilkukrotnie była bliska załamania. Przeczuwała, że
nie poradziłaby sobie, gdyby nie on i Ginny.
– Bardzo – odpowiedziała wreszcie i, zabrawszy cienki sweter z szafy,
zeszła cicho z przyjacielem do holu. – Chociaż nigdy jakoś nie chciałam być aurorem,
rozumiesz. Już bardziej kręciła mnie chociażby ta na ogół nudna praca w ministerstwie,
ale z drugiej strony, każdemu dobrze zrobi jakaś odmiana, prawda?
– Ostatnio miałaś zbyt wiele odmian, jak dla mnie – mruknął szczerze i
wyjątkowo posępnie Harry, zakładając kurtkę. – Jak już mówiłem, choć pewnie
mnie nie słuchałaś, bo zabawiałaś wtedy swoją cudowną córkę – zaczął niby
protekcjonalnie, gdy po teleportacji byli na miejscu, w dalszym ciągu zerkał na
nią jednak z bratnią miłością – obecnie naszą główną misją jest znalezienie
wszystkich pozostałych śmierciożerców i postawienie ich przed Wizengamotem.
Voldemort już nie wróci, ale oni dalej naiwnie czekają i działają w jego
imieniu, co trzeba jak najszybciej ukrócić. Zrobimy, oby krótkie, zebranie, żeby
jak najszybciej cię we wszystko wprowadzić, ale myślę, że póki co dostaniesz po
prostu parę papierkowych robótek, żebyś mogła zorientować się z czysto
teoretycznej strony. Może być? – spytał, choć Hermiona doskonale wiedziała, że
nie ma tutaj nic do gadania. Kiwnęła więc krótko głową.
Szli tuż obok siebie, niemal krok w krok. Przyzwyczajeni do pośpiechu w
Hogwarcie, gdy nagle w jednej chwili musieli znaleźć się na drugim końcu zamku,
nie zwracali uwagi na tempo, w jakim szli, a zakrawało ono już pod trucht.
Przechodzili kolejne korytarze, zwinnie lawirując między ludźmi wokół. Kobieta uważnie
obserwowała otoczenie, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów i może
właśnie przez swoją nieuwagę nieoczekiwanie naparła ramieniem na jakiegoś
mężczyznę, co odczuł zarówno on, jak i ona. Posłała mu przepraszające spojrzenie
przez ramię, bo tylko tyle zdążyła, nim Harry porwał ją do windy. Jej drzwi
zamknęły się sekundę po ich wejściu.
– ... Dracon Malfoy. Hermiono, słuchasz mnie? – spytał brunet ze szczerą
irytacją, patrząc na nią z wysoko uniesioną brwią.
– Yhm, oczywiście – przytaknęła dziewczyna, łapiąc oddech. Po dziewięciu
miesiącach spędzonych na leżeniu w łóżku przez problemy z ciążą kondycję miała
jeszcze słabą i nadążenie za Potterem okazało się mimo wszystko trudniejsze,
niż z początku sądziła. Odetchnęła głęboko, podparła się pod bok, czując dającą
się jej we znaki kolkę i spojrzała na niego niewinnie. – Mówiłeś coś o Malfoyu.
– Co takiego?
– No jak to co? Że jest zagrożeniem. – Zmyśliła naprędce, bo o czymże innym
Harry mógł mówić? Na pewno nie opowiadał jej o tym, że Malfoy znów został
fretką, tym razem całkowicie na swoje życzenie i, występując okazyjnie w cyrku,
ukrywa się przed wymierzeniem sprawiedliwości. Pokręciła jeszcze wymownie
głową, pokazując, jak bardzo rażą ją jego niewielkie pokłady wiara w nią. Mężczyźnie
nie pozostało więc nic innego, jak uwierzyć przyjaciółce, wzruszyć ramionami i pociągnąć
ją dalej, bo winda właśnie się otworzyła.
– Na Merlina, zwolnij...
***
Nie udało jej się do końca przekonać Harry'ego, by pozwolił im na dłuższe rozkoszowanie
się marszem przez korytarze, ale nie miała prawa też narzekać, bo szybko
zostało jej to w pewien sposób zrekompensowane – dostała własny, prywatny,
fantastyczny, fenomenalny... i tu nasuwało się jej na myśl wiele innych
określeń na gabinet z jej imieniem i nazwiskiem wygrawerowanym na tabliczce,
która z kolei zdobiła piękne, mahoniowe drzwi. Hermiona nie wiedziała, w jaki
sposób Harry tego dokonał, ale jeśli kiedykolwiek marzyłaby o własnym
gabinecie, to wyglądałby on właśnie tak. Nie był duży, ale jednocześnie
należało mu się miano odpowiednio przestronnego do swoich rozmiarów. Możliwe,
że na pierwszy rzut oka wydawał się mroczny, ale wbrew pozorom był całkiem
przytulny – przynajmniej dla niej. Prostopadle do drzwi stała niewielka sofa
obita czarną skórą, a parę stóp przed nią potężne biurko, za którym Hermiona
chwilę później z zadowoleniem zasiadła. Przesunęła dłońmi po jego gładkim
blacie, rozkoszując się przyjemnym chłodem, jaki od niego bił. Nie brakło dwóch
ramek – jednej, w której było zdjęcie jej samej, gdy trzymała na rękach Libby i
drugiej, gdzie poruszała się fotografia całej ich trójki - Hermiony, Ginny i
Harry'ego, idących przez park zeszłej zimy. Wpadła wtedy na parę dni do Anglii
w okolicach świąt, by spędzić z nimi trochę czasu. Obok zdjęć stał przezroczysty
wazon z lubianymi przez nią kwiatami, a po drugiej stronie biurka kryształowa
miseczka z ukochanymi herbatnikami w czekoladzie.
Harry nie dał jej jednak zapomnieć o tym, ze to wspaniałe miejsce jest w
końcu gabinetem, w którym ma pracować, a nie objadać się łakociami – na środku
leżała teczka z dokumentami w sprawie prowadzonego przez nich pewnego
pośredniego śledztwa, o których wspominał po drodze. Łącząc więc przyjemne z
pożytecznym, usiadła wygodniej w fotelu i, podciągając jedno kolano pod brodę,
czytała podrzucone przez Harry'ego akta, podjadając przy tym jednocześnie
ciasteczka. Miseczka bez przerwy sama wypełniała się nowymi ciastkami, jakby
jej przyjaciel perfidnie chciał, żeby Hermiona była gruba, brzydka i już nie
miała okazji znaleźć żadnego faceta, który mógłby ją w jakiś sposób zranić.
Sprytne, przyznała w duchu, chowając miseczkę do szuflady. Tego nie przewidział!
Ona z kolei nie sądziła, że tych dokumentów jest aż tyle, wszakże teczka
była naprawdę chudziutka, a w niej? Setki stron zapełnionych drobnym maczkiem,
a Hermiona – jak to ona – chcąc jak najszybciej być na bieżąco w całej sprawie,
spędziła w biurze nawet przerwę na lunch, przemykając wzrokiem z jednej strony
na drugą. Nie zauważyła momentu, gdy za szerokim na całą ścianę oknem już dawno
zrobiło się szarawo, a mrok w pomieszczeniu rozświetlała jedynie wspaniała
lampka, którą dziewczyna zapragnęła mieć w swoim pokoju w domu Harry'ego... Potem
stwierdziła, że to raczej zły pomysł, bo tak mocne światło mogłoby budzić Libby
– to była jedyna myśl, jaka rozproszyła Hermionę w ciągu całego dnia. Gdy
zawitał do niej mały głód, sięgnęła znowu po miseczkę z ciastkami i, choć tylko
na chwilę, skutecznie go nimi zabiła, brudząc przy tym koniuszki palców mleczną
czekoladą. Była w trakcie zlizywania jej z opuszek, kiedy rozległo się nagle
pukanie, a potem drzwi małego, pracowitego królestwa się otworzyły i stanął w
nich ten sam mężczyzna, na którego nieomal wpadła dzisiejszego ranka.
Nieznajomy nie omieszkał rozejrzeć się szybciutko po pomieszczeniu, jakby
sprawdzał, czy cokolwiek mu tu grozi. Gdy doszedł do wniosku, że jednak nie,
odezwał się do niej:
– Sądziłem, że mnie wkręcają, ale, jak widać, mówili prawdę – powiedział
wesoło, a ona już z daleka dostrzegła przyjacielski, szczery uśmiech, jaki
rozlał się na jego wargach.
Mężczyzna oparł się przekornie o framugę, przez co drzwi zatrzymały się
lekko na jego biodrze i bez problemu przyglądał się teraz Hermionie, która
zastygła z opuszkami palców przy wargach.
– Słucham? – spytała, całkowicie zbita z tropu i przyjrzała mu się
uważniej.
W odpowiedzi wskazał brodą na tabliczkę na drzwiach, a potem podobnym
ruchem uraczył teczkę z dokumentami, które dziewczyna trzymała nieruchomo w
lewej dłoni. Jakby to miało wszystko wyjaśnić, pomyślała zirytowana Hermiona i
wytarła chusteczką palce, a potem odstawiła akta na bok i wstała.
– Obawiam się, że wciąż nie rozumiem.
Jej głos rozbrzmiał mocno w pomieszczeniu, kiedy obeszła biurko i oparła
się pośladkami o jego krawędź z drugiej strony, niż ta, po której dotąd
siedziała. Musiała przyznać w duchu, że chwila przerwy na pewno nie zaszkodzi,
a skoro sama się do niej wprosiła, to nie zamierzała jej tak od razu wyganiać.
Eleganckie spodnie, które na sobie miała, opięły się na wciąż pełnych po ciąży
udach i biodrach, czego wprawione oko gościa nie omieszkało pominąć, gdy w dalszym
ciągu uważnie ją obserwował. Patrzył, jak staje przed nim, odważna, pewna
siebie, zaplatając ramiona na piersi na znak, że wbrew pozorom wcale nie ma
jakiejś specjalnej ochoty na pogaduszki właśnie z nim i właśnie w tej chwili.
– Chodzi o to – brunet pospieszył wreszcie z wyjaśnieniami – że Potter
prosił mnie wczoraj wieczorem o dostarczenie rankiem tutaj tej teczuszki –
nasączył podwójną dawką ironii słowo "teczuszka" – bez ani jednego
słowa, dla kogo konkretnie ma czekać już o świcie. Zainteresowało mnie to, sama
rozumiesz, bo to dość niecodzienne, żeby ktoś nowy pojawił się w ekipie i od
razu dostawał taką sprawę. Wtedy nie było jeszcze tej tabliczki na drzwiach...
ale teraz już rozumiem – dodał znacząco.
Mogłoby się wydawać, że traktuje ją z góry, co chwilę podkreślając, że
znalazła się tutaj tylko dzięki Potterowi, ale szczery uśmiech wciąż nie znikał
z jego twarzy, choć teraz, przez mówienie, nieco osłabł.
– Rozumiesz, konkretnie, co? – spytała ostrożnie, również przechodząc z nim
na ty.
– W trakcie lunchu, na którym się nie pojawiłaś – nie zapomniał o tym
napomknąć... – ktoś szepnął mi, że w nasze skromne progi zawitał nikt inny,
tylko Hermiona Granger, która kiedyś rękami i nogami zapierała się przed
zostaniem aurorem, choć po ukończeniu Hogwartu wiele osób jej to proponowało.
Trochę mało w to wierzyłem, no bo... czemu tak nagle teraz? – Wzruszył
ramionami i podrapał się po policzku, a potem iście filmowym gestem założył
rękę na biodro. – Ale kiedy ktoś dodał, że wpadłaś tutaj z Potterem o
dziesiątej rano i od tej pory nie wyszłaś z biura, to już byłem bardziej
skłonny w to uwierzyć, a gdy teraz przechodziłem i zobaczyłem twoje nazwisko,
to już zupełnie padłem i gdybym się założył o te sto galeonów, to byłbym
chwilowo bankrutem. – Westchnął na zakończenie i obdarzył ją figlarnym
spojrzeniem.
Hermiona mrugnęła, orientując się, że to koniec opowieści. Potem mrugnęła
jeszcze raz i nie mogła powstrzymać się od słabego, ironicznego uśmiechu. W
dalszym ciągu siedziała z założonymi rękami, obserwując go, ale teraz kiwnęła
krótko głową.
– Hazard nie popłaca. Nie rozumiem, czemu aż tak trudno było ci uwierzyć,
że mogłam się tu pojawić, skoro rano o mały włos cię nie stratowałam – zauważyła
nieco podejrzliwie. W chwili, gdy mówiła, mężczyzna musiał przed sobą przyznać,
że Granger wygląda wspaniale w tym swoim garniturku. A gdyby tak...
– Och, nigdy nie miałem przyjemności spotkania cię osobiście - widywałem
cię jedynie w Proroku albo czasami, ale już znacznie rzadziej, mignęłaś mi
gdzieś na Pokątnej, nic więc dziwnego, że dzisiaj rano cię nie poznałem. Potter
otacza się wszakże wianuszkiem pięknych kobiet, mogłem uznać cię za jedną z
nich i nie sądzę, żebym zasługiwał przez to na jakąś karę... – Ewidentnie z nią
flirtował. Gdyby pojawił się przed nią między rozwodem a związkiem z Krumem, to
może i by zrobił na niej jakieś wrażenie. Niestety, trochę się spóźnił.
– To miłe, że mnie znasz, w dalszym ciągu ja jednak nie znam ciebie. – Zabrzmiała
nieco ostrzej i ozięblej, niżby chciała, ale nie będzie płakać nad rozlanym
mlekiem. – Chodziliśmy razem do szkoły? – szukała i błądziła, irytując się, bo
nie lubiła czuć niepewności.
Brunet pokręcił głową. Podszedł i wyciągnął do niej rękę, przedstawiając
się z czarującym uśmiechem:
– Marcus O'Sullivan. Niestety, nie studiowałem w Hogwarcie, a szkoda, bo
wtedy może bym cię spotkał? Chociaż, nawet gdyby, to pewnie byś na mnie nie
zerknęła, bo gdy ty przyszłaś do pierwszej klasy, ja byłbym chyba już w szóstej
albo siódmej. – Zaśmiał się.
Jego dłoń była ciepła, mocna i pewna siebie, kiedy obejmował jej palce.
Robił to jednak z tak dawno niespotkaną jej delikatnością, że mimowolnie
pozwoliła, by ich dłonie miały ze sobą kontakt znacznie dłużej, niż powinny.
– Miło mi poznać – skłamała płynnie, bo poznanie go to wszakże żadna wielka
przyjemność, tak naprawdę. Odsunęła się od niego, owiana przyjemnym zapachem
jego perfum i z powrotem obeszła biurko, ale nie usiadła jeszcze w fotelu. –
Porozmawiałabym dłużej, ale mam pracę do wykonania i chciałabym ją skończyć –
mruknęła, ucinając rozmowę.
Przyglądał jej się ze wciąż igrającym na wargach uśmiechem, choć teraz ten
uśmiech miał już nieco inny wyraz.
– Może jednak zgodzisz się towarzyszyć mi w knajpie na jednym albo dwu
drinkach?
– Raczej nie.
– No dalej, nie bądź tak bardzo oziębła – mruknął niemal zdesperowany. –
Praca już dawno się skończyła, chyba że naprawdę chcesz, żeby ludzie myśleli,
że nie masz życia poza tym krzesłem. Bo jak na razie, siedzenie od dziesiątej
rano do dziesiątej wieczorem na to wskazuje – dodał wymownie i coś ją tknęło.
Dziesiąta wieczór? Nie, on na pewno się z niej nabija, bo to niemożliwe,
żeby spędziła tutaj dwanaście godzin, niemal w jednej pozycji, zajadając się co
jakiś czas herbatnikami i czytając te dokumenty, kiedy – fakt – praca tutaj
zwykle oficjalnie kończyła się najpóźniej o siedemnastej. Libby, przemknęło jej
przez myśl i Hermiona nagle poczuła się tak paskudnie, że miała ochotę wyrzucić
Marcusa przez to piękne okno, za którym panorama Londynu zachwycała swoim
urokiem mroku, rozświetlonego przez dziesiątki małych światełek.
– Nie sądziłam, że jest już taka godzina – mruknęła wreszcie posępnie,
kiedy upewniła się co do słów kolegi z pracy. Rzeczywiście, zegarek wskazywał
dwudziestą drugą pięć.
Nieoczekiwanie machnęła różdżką i
wszystkie dokumenty zniknęły z biurka, kryjąc się w szafach za plecami
Hermiony. Podobnie stało się z jej prywatnymi rzeczami, jak kalendarz czy
notes, które znalazły się w torebce. – Dlatego tym bardziej, nawet gdybym
chciała tego drinka, ze względu na godzinę nie skuszę się na niego.
– Nie chcesz? – Wyglądał, jakby jej słowa naprawdę go zabolały.
– Nie piję alkoholu – wyjaśniła, choć wcale nie musiała. – Raczysz wyjść,
chciałabym zamknąć drzwi – mruknęła, zakładając płaszcz.
Sięgnęła po torebkę i stanęła na nowo obok Marcusa. W butach na naprawdę
wysokim obcasie była mu niemal równa wzrostem, choć i tak sięgała mu zaledwie
czoła, a dokładniej linii brwi. Pod jej spojrzeniem cofnął się o krok i
przepuścił ją, a potem ruszył posłusznie za nią, choć nie miał tego w zwyczaju.
Nie przepadał za tym, żeby ktokolwiek – nawet piękna kobieta w opinającym ją
seksownie uniformie – wydawała mu rozkazy i to jeszcze takim tonem! Chyba
będzie musiał pogadać z Potterem.
– Może innym razem – dodała, stając przed nim, gdy już zabezpieczyła
gabinet. Te słowa mogły jednocześnie oznaczać "czyli jednak zawsze będę
cię tak zbywać" lub "może naprawdę innym razem chętnie się gdzieś
wybiorę", z czego obydwoje zdawali sobie sprawę, a mimo to Marcus i tak
uśmiechnął się lekko, w podobny sposób wzruszył ramionami i postanowił
odprowadzić ją do końca korytarza, gdzie znajdowały się kominki podłączone do
sieci Fiuu. Nie wzięła pod uwagę tego, że przy tego typie komunikacji Marcus od
razu dowie się, że miesza u Harry'ego. Pomyślała o tym dopiero wtedy, kiedy
znalazła się w domu i otrzepywała się z popiołu, a nowy kolega wciąż stał w
siedzibie, wyraźnie zaskoczony, wpatrując się jeszcze w wygasające szmaragdowe
płomienie. Może to jednak jest jedna z wianuszka otaczających Pottera
dziewczynek, przebiegło mu przez myśl, kiedy wolnym krokiem, pogwizdując,
ruszał w stronę własnego gabinetu, by zabrać swoje rzeczy i samemu udać się do
domu na wieczornego, samotnego drinka.
***
Wyglądała na zatroskaną i zmęczoną, kiedy w hallu doprowadzała się do
względnego porządku. Obserwował ją uważnie ze szczytu schodów od momentu, w
którym ukazała się w zielonych płomieniach, do momentu, kiedy jej wyrok spotka się
z jego. Na policzku przyjaciółki spostrzegł czarną smugę sadzy. Nie zdążyła
jeszcze zauważyć.
– Harry... – zaczęła, ale uniósł rękę, przerywając jej.
– Libby już śpi. Trochę płakała, bo była głodna, a wypiła całe zostawione
mleko, ale Ginny jakoś sobie z nią poradziła - powiedział na wstępie,
domyślając się, że to najbardziej interesuje przyjaciółkę.
Z każdym słowem schodził wolno po schodach w stronę Hermiony, chcąc pomóc
jej się rozebrać i gdy już to zrobił, razem przeszli do kuchni, gdzie podał
przyjaciółce kolację.
– Najpierw zjedz, potem będziesz gadać, bo wiem, że na lunchu nie byłaś –
mruknął, wyraźnie niezadowolony z tego faktu.
Szatynka chrząknęła cicho.
– O wszystkim ci donieśli?
– Co? Nie. – Zaśmiał się i pokręcił głową. – Przecież ja też tam pracuję,
tylko trochę krócej, niż ty dziś. I w przeciwieństwie do ciebie, ja robię sobie
przerwę obiadową. Myślałem, że nie muszę ci mówić, że o piątej kończysz i
zostawiasz to wszystko za drzwiami, ale jak widać, ostatnio wszystko trzeba ci
przedstawiać w planie, żebyś ptaszkiem sobie odhaczała każdy punkt.
Był wyraźnie zirytowany nie tyle faktem, że nie było jej tyle czasu i
Ginny, a potem również i on, musieli się zaopiekować marudzącą Libby, ale tym,
że ledwo minął pierwszy dzień, a ona już chce dać z siebie wszystko,
zaniedbując i siebie, i córkę. Jakby chciała w jakiś sposób wynagrodzić im, że
tak jej pomagają. Jakby chciała udowodnić, że na pewno warto jej pomagać, a przecież
oni to wiedzieli.
– Zjedz i idź spać, musisz odpocząć, skoro cały dzień siedziałaś bez
przerwy za biurkiem. Powinnaś wciąż o siebie dbać. Dobrze wiesz, że nie jesteś
teraz sama. – Westchnął cicho, parząc sobie herbatę.
Znając go doskonale, Hermiona wiedziała, że w tym momencie jej przyjaciel
nie ma ochoty na wieczorne pogaduszki przy herbacie i ciastku. Zdała sobie
sprawę, że teraz Harry nawet nie chce na nią patrzeć, że wygania ją na górę,
jakby była małą dziewczynką. Doszła do wniosku, że w tej chwili przypominał
Molly, kiedy na piątym roku w głównej kwaterze Zakonu kazała im zmykać i nie
podsłuchiwać. Powinna czuć do niego urazę, a jedyne co czuła, to zmęczenie i
frustrację oraz smutek, bo miał rację. Ostatnio, nieważne, czego by się nie
tknęła, wszystko robiła źle. Zacisnęła więc jedynie dłoń w pięść, zagryzła
wargę, a potem skończyła obiad i udała się bez słowa na górę.
Rozbierając się w swoim pokoju, starała się być najciszej, jak mogła, nie
chcąc obudzić dziecka. Kiedy już jej się to udało, wślizgnęła się bezszelestnie
do łóżka. Mimo to tej nocy nie zmrużyła oka, bezwiednie wsłuchując się w
równomierny, spokojny oddech Libby, dobiegający z łóżeczka obok. Harry miał
rację, ta mała istotka w pełni zależała od niej. Choć nie chciała, przez parę
następnych godzin w jej głowie pojawiały się obrazy z całego życia, ze
wszystkich tych lat przyjaźni – nie zdołała nawet wykreślić Rona czy Wiktora,
którzy też przebiegli przez myśli w rydwanie porażającej pewności siebie,
wabiącego Hermionę do siebie swoim blaskiem. Zarówno jeden, jak i drugi był
ważną częścią jej życia – pierwszy byłym mężem, a drugi ojcem jej córki. Każdy
czegoś ją nauczył, odciskając w jej życiu swoje piętno. Bez jednego nie byłoby
drugiego.
Bez nich nie stałaby się tym, kim teraz była.
Twoje opowiadanie zainteresowało mnie od przeczytania kilku pierwszych zdań, a po przebrnięciu przez cały pierwszy rozdział jestem pewna,że zostanę stałą czytelniczką tej historii. Czekam na next
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lilu
Rewelacjyja! Właśnie skończyłam czytać rozdział i jestem pod ogromnym wrażeniem!
OdpowiedzUsuńKiedy możemy spodziewać się nowej notki?
Szeherezada
To jest świetne po prostu! Nie mogę się doczekać, jak już dojdę do rozdziału z paniczem Malfoyem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę.
SkytheMai
Bardzo bardzo sie ciesze :))
UsuńTen Marcus już mnie irytuje ... avadą go! W sumie nie wiem czemu, może dlatego, że nie jest Draco, którego pewnie Hermiona bedzie musiała złapać jako auror .. haha :D kto wie :)
OdpowiedzUsuńMi za to Marcus bardzo przypadł do gustu, jednak zaskoczyła mnie zmiana Hermiony. Ona zawsze była osobą, która chciała dogodzić innym i przez to zaniedbywała siebie, a wszystko to szło w parze z upartością. Tutaj zachowuje się, jakby przez siedem lat należała do Slytherinu - zimna i oziębła. Być może jest to wynikiem znajomości z Ronem i Wiktorem, a co za tym idzie - przeżyć z tym faktem związanymi, ale mimo to nie jestem w stu procentach przekonana do jej osobowości. Piszesz genialnie, pomysł też jest inny niż zwykle, ale chyba własna wizja "Hermiony" wyryła mi się w głowie i wszystko, co dalece od niej odbiega niekoniecznie mi odpowiada. Nie wiem jak się wybronić ze swoich słów - nie chodzi o to, że nie lubię Twojej kreacji Hermiony; chyba po prostu przyzwyczaiłam się, czytając wszystkie dobre opowiadania, do jednej jej wersji/nieco zmodyfikowanej w zależności od przeszłości, a Twoja się od tego różni, a opowiadanie jest również dobre.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w przyszłych rozdziałach będzie nieco więcej o tym wszystkim, co jej dotyczy. Zgrzytało mi również użycie słowa "Potter" w kontekście Harry'ego. Oni byli przyjaciółmi przez siedem lat trwania szkoły, nawet po ich przyjaźń przetrwała, a tutaj brzmi to tak, jakby wypowiedział te słowa ktoś, kto nie pała do niego sympatią. W formie żartu, że oboje mają drobną sprzeczkę i ona mu tak odpowiada, śmiejąc się czy wykazując jakąkolwiek formę radości et cetera - w porządku, ale że ma się uspokoić... No, to jedynie to słowo mi nie odpowiadało, a cała reszta na plus! Szczególnie, kiedy Hermiona jest zamyślona, a Harry jest tego całkowicie świadomy. Lubię tego typu sceny.
Wybacz za te dwa zgrzyty, opowiadanie zaczyna mi się bardzo podobać i przypuszczam, że już dzisiaj wszystko zostanie przeczytane i skomentowane!:)
Hm... możliwe, że masz trochę racji, ale też nie do końca. Zauważ, że ona jest po dwóch podłych związkach - jeden po drugim, a tu zaraz kolejny facet, Marcus. Dziewczyna uczy się na swoich błędach :)
UsuńCo do dialogu z Harrym - jego nazwisko było użyte nie złośliwe, opryskliwie, ale właśnie z humorem :D Mogłam dodać parę słów, żeby to podkreślić. Ale myślę, że następne rozdziały wyjaśnią, jaka naprawdę jest relacja między Hermioną a Harrym :)
Wspaniały rozdział. No tak siedzieć do dziesiątej w pracy, jest strasznie na miejscu Hermiony. Ten O'Sullivan przypomina mi strasznie Dracona, ale jakoś tak nie za bardzo go lubię. Żal mi Ginny, że nie może mieć dzieci. Jakoś nigdy nigdzie się z tym nie spotkałam, oryginalny pomysł.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny!
Rozdział bardzo mi się podobał. Harry to wspaniały przyjaciel :)
OdpowiedzUsuńHermiona jak zwykle perfekcyjny pracownik oby tylko nie zaniedbała swojej córki...
Ten Marcus bardzo przypomina mi Malfoya ale ma coś w sobie co mnie intryguje :)
W najbliższym czasie postaram się nadrobić rozdziały ;)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/
Powtórze raz jeszcze podziwiam Hermionę za jej siłę. Libby śliczne imię tak swoją drogą ;D No tak panna Granger jak zwykle zapracowana. Nie podoba mi się ten cały Marcus ;/
OdpowiedzUsuńAch ta Hermiona! Wypuścić ją z domu i już zmienia się w pracoholiczkę ;)
OdpowiedzUsuńCzyżby ten O'Sulivan poczuł miętę do Hermiony? No i najważniejsze, gdzie to się podziewa panicz Malfoy, co?