Nikt nie był zdziwiony, gdy po
ostatecznej bitwie wróciła na ostatni rok nauki do Hogwartu, by w pełni
ukończyć tę szkołę i zdobyć odpowiednie wykształcenie młodego czarodzieja.
Nikt nie był zdziwiony, że
dokonała tego z jak najlepszymi wynikami, sprostowując oczekiwaniom, jakie w
niej pokładano przez wszystkie te lata, które przeżyła w murach wiekowego
zamku, gdy rok za rokiem towarzyszyła Chłopcu, Który Przeżył w ratowaniu
Czarodziejskiego Świata przed całkowitym odrodzeniem się Czarnego Pana. Mogła
teraz realizować się w dalszym życiu, sięgając po kolejne kamienie milowe i
osiągając nowe cele, które sobie wyznaczy. Była młoda, samodzielna, a jej życie
było pełne perspektyw.
Stała się jego panią.
Londyn, 25
października 1999r.
To niesłychanie dziwne, jak człowiek potrafi się zmienić w ciągu paru lat.
Poza tym… to naprawdę ironiczne podejmować decyzje, które mogą zaważyć na całym
naszym życiu, kiedy tak naprawdę wciąż jesteśmy głupimi, naiwnymi dzieciakami.
Czasami dochodzę do wniosku, że ktoś najwyraźniej tego po prostu nie
przemyślał.
Dawniej nie pomyślałabym nawet, że dzień mojego ślubu nastanie tak szybko
po zakończeniu szkoły. Miałam w końcu zaledwie dwadzieścia lat! Tymczasem
jednak to wszystko działo się naprawdę i – choć dawniej nie brałam takich opcji
nawet pod uwagę – już za parę godzin, wychodząc za Rona, stanę się panią
Weasley. Jeśli mam być szczera, mam wrażenie, jakbym należała do tej rodziny od
wielu lat, czego nie da się ukryć. Ślub, wydaje mi się, zmieni jedynie to, że
od dzisiaj zacznę nazywać się inaczej. To wszystko.
Denerwuję się okropnie – moje ręce drżą i pocą się, co jest dla mnie
swojego rodzaju niespodzianką. Chciałabym, żeby wszystko było idealne, chyba
każda kobieta o tym marzy, nie należę tutaj do wyjątku. Nie wszystko jednak jest
tak kolorowe, jakby mogło być. Mój ojciec z pewnych niewyjaśnionych jeszcze
powodów od pewnego czasu nie znosi Rona i wcale się z tym nie kryje, co też nie
pomaga mi ani trochę. Owszem, niektóre uwagi dotyczące mojego narzeczonego są
wyjątkowo trafne, ale czy nie na tym polega właśnie miłość? Na akceptacji wad
drugiej osoby i przyzwyczajeniu się do jej dziwactw, na dopełnieniu nimi swojej
własnej codzienności… Zastanawiam się, co moje obydwie babcie mówiły te
dwadzieścia lat temu, gdy to rodzice brali ślub.
Zerkam właśnie w ogromne lustro, przed którym siedzę – widzę w nim kobietę,
która ma niewiele wspólnego ze mną. Ubrana w białą suknię, z kwiatami we
włosach i ze ślicznym makijażem wygląda po prostu pięknie, ale czegoś w niej
brakuje.
Ważki zdenerwowania zaczęły tańczyć w moim brzuchu, chcąc się z niego jak
najszybciej wydostać. Paskudne uczucie!
Londyn, 14
marca 2000r.
Jest... dość miło. Minęło niecałe pięć miesięcy, Ron swojego czasu był jak
książę z bajki, teraz już trochę mniej... Ale bądźmy realistami, czy ja jestem
księżniczką? Nie można żyć ciągle wyśnionymi marzeniami, bo w końcu
przestaniemy odróżniać je od otaczającej nas rzeczywistości. Słodycz może nas
zepsuć, a taki drobny okruch goryczy zawsze przytrzyma w pionie.
Rzeczywiście, może nie jest tak, jak
to sobie wszystko początkowo wyobrażałam, ale na pewno będzie jeszcze wspaniale
(czy przed chwilą nie wspomniałam przypadkiem czegoś o ziarnie goryczy i
przestaniu żyć bajką?). Trzeba się do siebie przyzwyczaić, prawda? Do
wszystkiego, czyli w skrócie: do momentami oschłego męża, do pracy w
Ministerstwie w Departamencie Obrony Praw Czarodziejów, a nawet do tego
despotycznego, otwarcie dyskryminującego kobiety Spencera, który jest moim
przełożonym. Albo szczególnie do niego. Jeśli myśli, że zdoła mnie stłamsić, to
się grubo myli i wkrótce mu to udowodnię. Burak.
Bułgaria, 10
maja 2000r.
Naiwna? Naiwna. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, nie potrafimy na siebie nawet
patrzeć... Merlinie, kiedy to się stało? Nie minął nawet rok, odkąd jesteśmy
małżeństwem, a ono już się sypie? W porządku, nie dzieje się to od wczoraj, ale
od tygodni jest coraz gorzej. Jego wciąż nie ma w domu, a gdy przychodzi, jest
taki inny. Z każdym dniem jeszcze bardziej. Po prostu uciekłam, gdzie mogłam,
nie mogąc znieść jego powarkiwań i narzekań, krzyków i nawet przemocy, do
której nieraz się posuwał. Czemu? Czym zawiniłam? Choć przykro mi to przyznać…
ale najwyraźniej te ojcowskie radary, o których tak wszyscy zapewniają, to nie
plotki i tata rzeczywiście widział w Ronie to, czego ja nie byłam w stanie
dostrzec, będąc pewną, że po tych siedmiu latach znajomości znam go doskonale.
Wszakże nie było tak? Spędzaliśmy codziennie sporo czasu, co dawało podstawy do
tego, żeby... uch. Może jednak wtedy było tego czasu za dużo, dlatego teraz brakło
chęci na jeszcze więcej?
Londyn, 16 maja
2000r.
Fakt, wizyta akurat w tym momencie u Wiktora to nie był najodpowiedniejszy
pomysł.
Londyn, 17 maja
2000r.
Wrócił do mieszkania pijany, a prócz odoru alkoholu i papierosów, które
zaczął jakiś czas temu palić, wyczułam nutkę znajomych damskich perfum. To
takie… typowe. A ja, głupia, sądziłam, że skoro znam go te naście lat i
naprawdę go kocham, to los wielu małżeństw jednak mnie nie spotka (szczególnie
po tak krótkim czasie). Ron prawdopodobnie nie wie, że byłam u Wiktora.
Londyn, 18 maja
2000r.
Chyba już wie, bo wrócił wściekły i zrobił wielką awanturę, którą słyszał
prawdopodobnie cały Londyn. Stwierdził, że jestem dziwką Kruma, całkowicie
zapominając o Lavender, która jest z kolei jego dziwką (Patil nigdy widać jej
nie lubiła, skoro podsunęła mi tę wiadomość nawet po ukończeniu szkoły, kiedy widujemy
się już tak często jak w Hogwarcie. Ba, my się w ogóle nie widujemy). Wieczorem
pojechałam do Harry'ego i Ginny, decydując się w końcu im o wszystkim powiedzieć.
Nie lubię prosić innych o pomoc, tak bardzo nie lubię, ale jeśli to może w
jakimś stopniu pomóc, to dlaczego nie? Ewentualnie.
Londyn, 23
sierpnia 2000r.
Pani Granger, witamy na bruku. W związku z postępującym kryzysem,
zdecydowaliśmy się pozbawić panią posady w Ministerstwie Magii na rzecz innych
tępych czarodziejów, którzy ledwo ukończyli Hogwart oraz inne szkoły... lub w
ogóle tego nie dokonali.
Jestem dwudziestojednoletnią rozwódką po burzliwym małżeństwie, w którym
mąż zdradzał mnie z trzema dawnymi koleżankami. Mieszkam w jakiejś śmierdzącej
klitce, bo Ronaldowi udało się zachować mieszkanie i podejrzewają mnie o
przykrą bezpłodność, która jest już domeną biednej Ginny. Merlinie, czemu nie
rzucasz klątwami, skoro to widzisz? Obecna sytuacja nie wymaga chyba dłuższego
komentarza.
Bułgaria, 30
sierpnia 2000r.
Co mam do stracenia?
W sumie nic, a jak dotąd tylko on potrafił wyciągnąć pomocną dłoń z
zamierzonym skutkiem. Jestem tu parę dni, a Wiktor jest po prostu jak plaster
do rany - wspaniały, idealny, działający w mgnieniu oka. Tęsknię za Harrym i
Ginny, ale teraz moje zniknięcie to najlepsze rozwiązanie.
Jestem tchórzem.
Ale Wiktor jest wspaniały, co już napisałam, a w tym momencie przyniósł mi
wyśmienitą jajecznicę, której zapach wręcz zniewala i zwala z nóg. Dawno nikt
mnie tak nie rozpieszczał, jak to robi on. Her-mi-jo-ni-na...
Wcale się nie nabijam, to słodkie.
Bułgaria, 15
grudnia 2000r.
Dlaczego nasza znajomość po balu niemal się urwała?
Może, gdyby Ronald nie panoszył mi się wtedy pod nosem przez cały ten czas,
ostatni rok mojego życia wyglądałby zupełnie inaczej? Byłabym szczęśliwą panią
Krum, a Wiktor przynosiłby mi śniadania na tacy do łóżka, aromatyczny zapach
kawy działałby na mnie lepiej, niż jakikolwiek czar, a on... Och.
Oooch, klekssssy.
Bułgaria, 24
stycznia 2001r.
Każda bajka kiedyś się kończy.
Moja i Rona się skończyła, moja i Wiktora również się skończyła,
najwyraźniej taka kolej rzeczy. Mówią, że do trzech razy sztuka, ale już po raz
drugi spotkało mnie niemal to samo i jeśli powtórzy się to jeszcze raz, to będę
naprawdę wściekła i ten ktoś, kto mi to zrobi, będzie w prawdziwych tarapatach.
Pod moim sercem rośnie mały kleks – mój i Wiktora, ale on wcale go nie
chce, a jego miłość do mnie zniknęła w ułamku sekundy po tym, jak mu o tym
powiedziałam. Ja za to znowu zostałam sama i siedzę właśnie w toalecie, gdy on z
wielką życzliwością pakuje moje rzeczy. To tak w skrócie.
Ale nie można być takim pesymistą. Ludzie w końcu przestaną uważać mnie za
bezpłodną i wreszcie zjawi się ktoś, kogo będę mogła pokochać bez obawy, że mnie
zostawi.
Londyn, 18
września 2001r.
Mam już niemal dwadzieścia dwa lata i, pomimo wszelkich przykrości
ostatniego roku, jestem najszczęśliwszą matką na świecie, bo właśnie dziś
urodziłam najpiękniejszą dziewczynkę, jaką świat kiedykolwiek widział. Libby.
Ciemne włoski i oczy, zupełnie jak u Wiktora, co niestety uparcie będzie mi o
nim przypominać, ale z drugiej strony – gdyby nie on, nie mogłabym trzymać w
ramionach tego małego, wspaniałego skrzacika, który oficjalnie stał się moim
bezcennym skarbem.
Poza tym… oprócz bezcennego skrzacika mam też bezcennych przyjaciół. Nie
wiem, jak poradziłabym sobie bez nich w ciągu ostatnich miesięcy.
Londyn, 12
listopada 2001r.
Libby jest już ulubieńcem wszystkich, a Harry'ego szczególnie. To trochę niezręczne,
że mieszkam z dzieckiem akurat u nich, gdy Ginny sama własnego mieć nie może,
ale oni nawet nie chcą słyszeć, żebym się wyprowadziła. Obydwoje traktują Libby
jak swoją córkę i jak najbardziej nie mam im tego za złe, aczkolwiek może to
być dla nich w pewien sposób niebezpieczne, jako że wkrótce, jeśli tylko
wszystko pójdzie dobrze, stanę na własne nogi (kolejny raz dzięki Harry'emu,
który napomknął o mnie w Biurze Aurorów, a ci od razu zgodzili się mnie
przyjąć, znając moje osiągnięcia jeszcze ze szkoły. Jedyne, co muszę zrobić, to
przejść przyspieszone szkolenie). Jeśli rzeczywiście dostanę tę pracę, mogąc
jednocześnie dalej liczyć na pomoc Ginny przy Libby, to może uda mi się odbić
od dna w zawrotnym tempie. Dalej jednak nie wiem, jak im się wszystkim
odwdzięczę.
Właśnie zaczęło wschodzić słońce.
No, to chyba mamy komplet. Szablon jest, kolumna boczna uzupełniona, kartki z pamiętnika są. Taka historia w pigułce. I wpis z 16 maja 2000r. wciąż jest moim faworytem!
OdpowiedzUsuńJej, już uwielbiam to opowiadanie :)Wpis Bułgaria, 24 stycznia 2001r. Kocham
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :)
UsuńZaczynam czytać! Zapowiada się obiecująco ^^. Lecę dalej!
OdpowiedzUsuńPo lewej widzę, że powróciłaś. Weszłam tu pierwszy raz nie wiem jak to wyglądało wcześniej aczkolwiek pierwszy raz napotkałam się z tak dobrym prologiem. Żadnych niejasności tylko same rzetelne informacje zawarte w pamiętniku Hermiony. Super. Idę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :) Mam nadzieję, że dalsze rozdziały również sprostają oczekiwaniom
UsuńAaa! Wiedziałam, wiedziałam, że w końcu zaczniesz coś pisać. "Coś" - czyli dramionowate twory. Postanowiłam skomentować każdy rozdział, prolog również. Jest interesujący, jak i - co wspominała osoba nade mną - posiada same rzetelne informacje. Współczuję Hermionie: już pomijając Rona (który został tutaj wykreowany na ostatniego dupka, co nie jest żadnym zaskoczeniem, ale mimo wszystko i tak go nie cierpię...), jednak zachowanie Kruma całkowicie mnie rozczarowało. Spodziewałam się tutaj szczęśliwego związku, tego, że Hermiona namówi go do przeprowadzki do Anglii, a on po prostu... nie chciał ich dziecka.
OdpowiedzUsuńZaskakujesz już w prologu - nie tylko informacjami i zapisem, ale i przebiegiem wpisów z pamiętnika. Wszystko jak najbardziej na plus.
Buziaki:)
Ja w ogóle nie lubię Rona, ale chyba Ci to mówiłam. Pozbywam się go już zawsze na samym początku! :)
UsuńŚwietne, Boże. Naprawdę. Dziękuję ci, dlatego, że w najcięższym okresie dla mnie do pisania własnego ff, znalazłam coś co przywraca mi siły. Dziękuję <3
OdpowiedzUsuńE.
Miło mi to słyszeć :)
UsuńWikor i Ronald, to świnie! Żal mi Emmy, że ma za ojca takiego kretyna. Ciekawi mnie co tam u Malfoya?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Wpadłam przez przypadek i przepadłam... Świetny prolog, jasny i doskonale rozwiniety. No ale ja się nie rozczulam tylko lecę dalej czytać! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Schanee :*
No cóż ja mogę powiedzieć - na początku myślałam, że mi się nie spodoba, dziecko Kruma, nieudane małżeństwo i te sprawy. Nie lubię takich wątków, jednak coś mi powiedziało, żebym zobaczyła i przeczytała pierwszy rozdział.
OdpowiedzUsuńZ przykrością stwierdzam, że się zakochałam... xD
Wreszcie trafiłam na Twojego bloga i postanowiłam przeczytać. Prolog jest genialny piszesz bardzo dobrze i ciekawie :)
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej ;)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Prolog mi się niezbyt podoba. Bo kurde, wszystko potraktowałaś bardzo po macoszemu, właściwie nie rozwijając kwestii, a potencjalny czytelnik ma w to uwierzyć i tyle.
OdpowiedzUsuńPierwszą sprawą jest Ron, nie mam nic przeciwko robieniu z niego bad assa w fikach, jeśli jest to UARGUMENTOWANE. A w tym przypadku posłużył on jako ten czynnik, dzięki któremu w wyniku kolejnych zdarzeń Hermiona ma trafić w ramiona innego. Schemat tak popularny i niestety nie najlepszy, a można tyle wymyślić! W ogóle nie pojmuję Twojego Rona, bo mam wrażenie, że ten z kanonu i Twój to dwie różne bajki. Przede wszystkim miałby ja zwyzywać od dziwek? Och, tak, to wcale nie on ją bronił przez Malfoyem na 2. roku, gdy ten nazwał ją szlamą. Hm, te zdrady Rona miały potencjał, którego nie wykorzystałaś, bo świetne pole do popisu na rozważania Hermiony, a tu takie puste. Jakby ją to wcale nie obeszło, bo sama jeździła do Wiktora. Więc w gruncie rzeczy jest hipokrytką. Nie zostało powiedziane, że ona zdradziła Rona, ale wyjazdy do swojego byłego chłopaka raczej mogą coś sugerować.
Dalej, w ogóle nie wiem, po co wprowadziłaś Wiktora. Cała ta szopka z tymi dwoma mężczyznami jest potwornym zapychaczem, który ma uświadomić czytelnika, że Hermiona jest pokrzywdzona przez facetów i została z dzieckiem... Wszystko to można streścić w kilku zdaniach, przez co prolog wydaje się powtarzaniem tych samych kwestii. Nieudany zabieg, no i dość blogaskowy. Taki motyw non stop jest sprzedawany na blogach autorów, które dopiero zaczynają i ruszają w kalki, byle pokazać płomienną miłości. Co jak co, ale znając Twoje pióro spodziewałam się czegoś lepszego.
Nie da się odmówić, że piszesz jak najbardziej poprawnie, że aż oko się cieszy, ale początek opowiadania zniechęcił mnie trochę, bo ileż można powielać jedno i to samo.
Pozdrawiam ciepło, Acrimonia.
Droga Acrimonio,
Usuńbardzo dziękuję za Twój komentarz i Twoją obecność tu, niezmiernie mi miło!
Strasznie nie lubię się usprawiedliwiać, ale... Może powiem, że prolog jest aż sprzed 3,5 roku? I że od tamtego czasu - mam nadzieję - nieco się poprawiłam w niektórych kwestiach? :) Niestety, czas nie stoi w miejscu, a jednocześnie też to, co powstało w przeszłości, samo się nie zmieni. Z jednej strony zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystko jest tu tak idealne, jak bym tego chciała, wiem, że w chwili obecnej stać mnie na więcej, z drugiej wiem też, że dążenie do "ideału" bywa zgubne i wiele razy na tym się właśnie potykam, że tak męczę dany moment, żeby był lepszy, że aż czasem przedobrzę. Poza tym, mam pewną zasadę, że nie ingeruję fabularnie/stylistycznie w poprzednie rozdziały, jeśli całe opowiadanie nie jest zakończone, bo muszę przyznać, że planuję "podrasować" początek.
Mam nadzieję, że troszkę się wybieliłam w Twoich oczach po tym prologu, a jeśli nie - może następne rozdziały, a już w szczególności te ostatnie będą w stanie odpowiadać same za siebie :)
Pozdrawiam, P.
Wiktorowi i Ronowi należy się porządny kopniak na księżyc! Podziwiam Hermionę, że po tym wszystkim co przeszła, nie załamała się ;D
OdpowiedzUsuńPodziwiam Hermionę tyle przeszła, a mimo to się nie załamała.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co u Draco? I kiedy się spotkają z Hermioną?