Followers

czwartek, 25 lutego 2016

[20] Pierwszy stopień do piekła

Obiecałam, że do dwóch tygodni ukaże się nowy rozdział - nawet nie wiecie, jak cieszę się, że tym razem udało mi się tej obietnicy dotrzymać!

Dzień zaczął się przyjemnie – tak po prostu. Hermiona obudziła się, o dziwo, całkowicie wypoczęta, mimo że połowę nocy spędziła na kanapie. Przykry sen również zdawał się odejść w niepamięć. Za oknem świeciło słońce, choć do wiosny pozostało jeszcze trochę czasu. Ostatnie tygodnie były kluczowe w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania zdające się ich nie mieć, jednak nie powiedziała o niczym Draco z prostego powodu – nie chciała robić mu nadziei, gdyby okazało się, że wszystkie poszlaki, którymi się kierowała do swojego celu, były niewiele warte. Jej – tak, w myślach awansował na całkowicie pewną pozycję – prywatny uciekinier zdawał się rozumieć i nie naciskał, poszukując rozwiązań również na własną rękę. Zdawali się być dobrym zespołem, choć nawet nie robili tego świadomie. Wzajemnie jednak dostarczali sobie nowych faktów, które czasami okazywały się drobnym elementem całej układanki.
Kobieta westchnęła cicho, leżąc wciąż z zamkniętymi oczami. Libby jeszcze spała, więc Hermiona postanowiła to wykorzystać i chwilę poleniuchować. Draco najwyraźniej miał podobny plan tego ranka, bo dziś wylegiwał się razem z nią, choć zazwyczaj – przynajmniej w czasie ich wspólnego mieszkania – zrywał się na nogi co świt. Teraz jego klatka piersiowa unosiła się w miarowym tempie, a lewe ramię zasłaniało oczy przed jasnym światłem, jakie wpadało do pomieszczenia. Zdawałoby się, że panujący w pokoju chłód mu nie przeszkadza – kołdra osunęła się nisko na jego biodra i tak leżała – jednak, gdy Hermiona przewróciła się na drugi bok i przytuliła do niego, zamruczał z zadowoleniem, od razu nakrywając ją swoim ramieniem.
Lubiła ich wspólne poranki. Jego dłonie na jej nagich ramionach, dotyk warg na czole, ciepły oddech przy uchu, powolne ruchy opuszków na piersiach, czuły całus w skroń, jego zęby na jej wargach, gdy słodki pocałunek przemieniał się w namiętny.
Dzisiaj to ona obudziła się pierwsza i choć wiedziała, że to tylko kwestia minut, gdy Draco się rozbudzi, postanowiła wykorzystać je na to, na co tak rzadko miała okazję – na obserwację. Delikatny zarys mięśni, po których sunęła powoli palcem, drobne blizny na torsie, gdzieniegdzie te większe, ominięte przez lecznicze eliksiry. Nie wszystko udawało się cofnąć za pomocą magii, pomyślała Hermiona, całując delikatnie tę największą.
- Cóż to za miła pobudka, Granger?
- Nie przyzwyczajaj się, Malfoy.
- Gdzieżbym śmiał – mruknął, wzdychając cicho.
Hermiona uśmiechnęła się, a potem znowu go pocałowała, tym razem trochę wyżej. I znów, i znów wyżej, i znów i... Usta Malfoya były jak zawsze miękkie i ciepłe, choć wcześniej nigdy by tak o nich nie pomyślała. Smakowały ją powoli, z premedytacją ciesząc się z jej rosnącego zniecierpliwienia. Draco zawarczał ostrzegawczo, gdy dłoń Hermiony zsunęła się niebezpiecznie nisko, zawędrowawszy pod kołdrę.
- Ostrzegam cię, Granger.
- Przed czym? – spytała niewinnie.
Draco zaśmiał się gardłowo. – Nie sądzę, żebym musiał ci przypominać. A teraz wstawaj, przed nami długi dzień.
- A gdy nadejdzie wieczór, to...?
- Gdzie podziała się stara Granger? Nie poznaję cię – powiedział z perfidnym uśmiechem, przyglądając jej się z góry.
Leżał tuż obok, opierając głowę na jednej dłoni, podczas gdy drugą rysował nieduże kręgi na płaskim brzuchu kobiety. Hermiona doskonale wiedziała, że chciał ją rozproszyć. Tego ranka jednak postanowiła być tą trudną do zdobycia.
- Zepsułeś mnie.
- Na to wygląda.
Hermiona już miała zamiar coś odpowiedzieć, jednak wtem rozległ się poranny płacz Libby domagającej się o czyjąś uwagę. Zanim kobieta zdążyła wstać, zrobił to już Draco, uprzednio całując ją mocno w usta.
- Zrobię śniadanie. – Zobowiązał się, jak zwykle zresztą.
W ciągu ostatniego czasu wyrobili sobie pewne zwyczaje, szczególnie o poranku. Na płacz Libby zwykle reagowała Hermiona – szła do niej, uspokajała, potem karmiła i zajmowała się poranną toaletową dziewczynki. Draco, który zazwyczaj już wtedy dawno nie spał, szykował dla nich szybkie śniadanie. W zamyśle mieli je jeść razem... zwykle wychodziło jednak tak, że Hermiona już niemal spóźniała się do pracy, więc Draco przejmował dziecko i zabawiając je, jadł swoją porcję i obserwował biegająca wokół Hermionę.
Dziś było jakoś inaczej, o wiele spokojniej. Może to kwestia o piętnaście minut wcześniejszej pobudki, a może przeczucia, że ten dzień okaże się jakimś przełomowym? Siedzieli tym razem obydwoje przy stole i to Hermiona trzymała Libby w swoich ramionach, pozwalając jej bawić się swoimi włosami, podczas gdy sama jadła jajka sadzone na bekonie. Czuła na sobie wzrok Draco, ba!, wcale nie była mu dłużna i też go co jakiś czas obserwowała, jakby chciała się nacieszyć jego widokiem.
On nie poznawał jej? Merlinie, ona sama nie poznawała siebie. Nie miała pojęcia, kiedy nastąpił moment „kliknięcia” między nimi i nie była pewna, czy i Draco też to czuł. To znaczy... czy czuł to samo, co ona. Bo wiedziała, teraz już na sto procent, że coś czuła. Nie było to zwykłe przyzwyczajenie do jego bliskości o poranku, to było coś więcej, czego sama nie potrafiła zdefiniować. Wiedziała, że cieszyła się na myśl o powrocie do domu z pracy, nieważne jak ciężki dzień mógłby się zapowiadać. Do domu... Tak, uważała to miejsce za dom. Początkowo przykry układ, jaki wywiązał się z jej honorowego poczucia obowiązku, teraz przemienił się w coś ciepłego i miłego, miękkiego i kosmatego, do czego chciała wracać. Wróg stał się przyjacielem, kochankiem i... miłością.
Tak, kochała Draco Malfoya, ściganego przez wszystkich śmierciożercę.
- Nie smakuje ci?
Hermiona ocknęła się z zamyślenia i spojrzała na – czy rzeczywiście? – zatroskanego Malfoya. Przyglądał jej się z założonymi na pierś ramionami, brew miał wysoko uniesioną, podobnie jak jeden kącik w ust w zuchwałym uśmiechu, jednak jego spojrzenie zdawało się mówić „ja tu pilnuję, a ty się mnie masz słuchać”.
- Nie, skąd, jest pyszne. Zamyśliłam się.
- A to nowość – mruknął sarkastycznie, sięgając po swój kubek z kawą. Hermiona pominęła komentarz milczeniem. – Jakie plany na dzisiaj?
Czasami w Hermionę uderzała absurdalność sytuacji, w jakiej się znajdywali. Jemu groził Azkaban, jej lincz społeczny, a on pytał o plan dnia. Może to była gra, w którą sam pogrywał, którą decydował się prowadzić tak, by i ona wzięła w niej udział. Może...
- No wiesz, dzień jak co dzień. Zaprowadzę Libby do żłobka – zaczęła – potem skoczę do biura, dzisiaj muszę złapać piromagów i dowiedzieć się o przyczynę pożaru w naszej chatce – westchnęła, znowu zaczynając gmerać niechętnie w talerzu. – Powinien być też dokładny raport większości czarów, jakie rzucona na dom. Dopiero po zapoznaniu się z nim będę mogła myśleć o cofnięciu efektów, cokolwiek.
Draco pokiwał powoli głową.
- Wiesz, że możecie tu zostać tak długo, jak... – sam nie wiedział dlaczego, ale cisnęło mu się na usta „tak długo, jak mnie nie złapią”, ale zamiast tego powiedział: - tylko chcesz.
- Wiem – pokiwała głową, patrząc na niego z typową sobie czułością i troską.
A Draco poczuł się dziwnie, ale miło, wiedząc, że ona wie.
- A jakie są twoje plany?
- Skończył mi się Eliksir Wielosokowy, a Markus wciąż poza zasięgiem, więc wygląda na to, że jestem skazany na siedzenie tutaj. Mam jednak kilka spraw do opracowania i przemyślenia, więc może dobrze się składa?
- Może – przytaknęła, uśmiechając się lekko. Sprawa Markusa martwiła Hermionę, choć nie chciała dać tego po sobie poznać. Sama nie wiedziała, kiedy tak naprawdę rozmawiała z nim, a kiedy z Malfoyem, gdy ten próbował ją podejść. Nie miała pojęcia, co było prawdą, a co kłamstwem, jednak wątpiła w to, by Markus zniknął z powierzchni ziemi z własnej woli, zostawiając – rzekomo – przyjaciela bez ani jednego słowa. Postanowiła więc zmienić temat. – Co sądzisz o imieniu „Corvus”?
- Corvus? – powtórzył, marszcząc brwi. – Wiem, że jest taki gwiazdozbiór, jednak nie spotkałem nikogo, kto by się tak nazywał. Śmieszne imię.
Hermiona mruknęła coś pod nosem. Wychodziło więc na to, że dobrze zrobiła, nie mówiąc Draco o drugiej części swoich planów na dzień dzisiejszy. Wzbudziłaby jedynie jego podejrzliwość.
- A co?
- Ach, nic. Czytałam ostatnio książkę, gdzie jeden z bohaterów tak się nazywał i...
- W porządku, oszczędź, Granger. Nie chcę nic mówić, ale zaraz spóźnisz się do pracy. Nie, żeby to była nowość.
- Nigdy nie spóźniałam się do pracy! – zawołała z pretensją. – To wszystko twoja wina, dosłownie! – Mimo rzekomego oburzenia obdarowała go zaraz krótkim pocałunkiem na pożegnanie, przebrała szybko Libby, by potem zarzucić na ramiona płaszcz i znikła za drzwiami.
Dosłownie chwilę zajęło jej aportowanie się do miejsca przejścia z czarodziejskiego do mugolskiego świata. Upewniwszy się, że nikt za nią nie idzie, przedostała się na drugą stronę, a potem szybkim krokiem ruszyła w stronę odpowiedniej ulicy. Zostawianie Libby w mugolskim żłobku było według Hermiony najlepszym rozwiązaniem w obecnej sytuacji. Nie wiedziała, czego może się spodziewać po tych, którzy chcieli pogrążyć Malfoya, jak również po tych, którzy go ścigali – niby tych dobrych, w tym jej przyjaciołach. W głowie panował totalny chaos, a mimo to spośród chmary myśli wybijała się ta jedna jasna i czysta w odbiorze – musiała działać i to na własną rękę.
Jak zawsze, dzisiaj też patrzyła długo przez szklane drzwi, jak kwalifikowana opiekunka, zabrawszy od niej Libby i obiecawszy na nią uważać, szła położyć ją do jej własnego łóżeczka. Jak zawsze, dzisiaj też zadbała o to, by cały budynek znajdował się pod odpowiednim czarem chroniącym. Hermiona wychodziła z założenia, że przezorny jest strzeżony i drobna ingerencja zawczasu może uratować komuś skórę. W tym wypadku jej córce.
Zanim Hermiona wyszła z ogromnego domu, zatrzymała się w pomieszczeniu zaaranżowanym na kawiarnię, która pełniła raczej funkcję poczekalni dla rodziców, gdy ich dzieci były przygotowywane do odebrania. Zamówiła mocną kawę na wynos, a w czasie, kiedy baristka ją robiła, wyciągnęła z torby gruby notatnik na kółkach – rzecz, którą w ostatnich dniach szczególnie chowała przed Draco, bo tak naprawdę nie była pewna ani jednego słowa, jakie tam zapisała. Dzisiaj miała nadzieję to zmienić i dowiedzieć się, na ile jej poszukiwania okazały się trafne i sensowne.
Adres, który znalazła pod jednym z niewielu zdjęć w przeszukiwanych dotąd kronikach, zdawał się być mile od jej obecnego położenia. Kolejny raz tego dnia podziękowała w duchu za czary i fakt, że znalazła się tam w ułamku sekundy. Dalej znajdywała się w Anglii, ba!, mało tego – w dalszym ciągu nawet w Londynie, jednak miała wrażenie, jakby było to zupełne odludzie. Kilka posiadłości na krzyż, ogromne, zaniedbane pola i ruiny, przed którymi właśnie stała. Zaskoczona, spojrzała na trzymany notes i wycięte, a potem przeklejone zdjęcie, które przedstawiało kiedyś piękny dwór. Obróciła się, tabliczka na metalowych prętach potwierdzała, że znalazła się w odpowiednim miejscu. Tylko czas nie ten, pomyślała. Mimo narastających wątpliwości, pchnęła bramę. Ta jednak ani drgnęła, wzmagając irytację kobiety. Spróbowała poradzić sobie zaklęciem, jednak i to nie przyniosło efektu. Jednocześnie potwierdziło przypuszczenie, że ma do czynienia z terenem, gdzie kiedyś na pewno jakiś czarodziej postawił stopę.
- Świetnie – mruknęła. – Tak chcesz się bawić? W porządku.
Życie w Hogwarcie nauczyło Hermionę Granger, że jak nie wolno, a się bardzo chce, to można. Dlatego też czym prędzej schowała notatnik do torby, rozejrzała się, chcąc się upewnić, że nikt jej nie obserwuje, a wreszcie ruszyła wzdłuż ogrodzenia, mając nadzieję, że nie będzie musiała obchodzić dokoła całej posiadłości, by znaleźć gdzieś przejście. Nic wszakże nie było idealne, a już na pewno nie stara ruina i zaniedbane furtki.
A utrzymujący się wciąż czar na zamkach mówił jej, że trafiła pod dobry adres.
Hermiona nie liczyła czasu. Zdążyła jednak obejść posiadłość do miejsca, gdzie metalowe ogrodzenie zamieniało się w kamienny, zaniedbany mur. Bez trudu mogła dojrzeć wychylające się zza niego drzewa – teraz gołe, pozbawione liści na przemijającą już powoli zimę. Zdawało jej się, że kolejny raz jest w odpowiednim miejscu. Rozejrzała się – głucho i pusto, idealnie. Przed następnym krokiem zaczarowała swój płaszcz w zwykłą, opinającą się na niej mocno kurtkę. Wysokie kozaki transmutowała w niskie buty za kostkę na płaskim obcasie. Teraz, prawie jak prawdziwy włamywacz, mogła przedostać się na drugą stronę muru.
Jeśli Hermiona kiedykolwiek sądziła, że coś przychodzi nam w życiu łatwo, to była w błędzie. Przekonała się o tym w momencie zetknięcia palców z powierzchnią muru. Wrażenie, jakby miliony igieł zaatakowały jej skórę, uderzyło w nią w jednej chwili, zmuszając do oderwania się od ściany. Gdy spojrzała na opuszki, zobaczyła pojawiające się powoli kropelki krwi.
- Sprytnie, Corvusie, bardzo sprytnie – syknęła pod nosem, rozmazując po skórze krwawe drobinki. Zastanowiła się chwilę. Teraz nie mogła odpuścić. Nie dzisiaj, nie tutaj. Nikt bez powodu nie nakłada czaru odpychającego na głupie, nic niewarte ruiny! – Przynajmniej wiem, czego się spodziewać. Okej, Hermiono, na raz i dwa, hop i jesteś po drugiej stronie. Dasz radę. A potem Malfoy upiecze ci ciasto.
Prawda wyglądała jednak tak, że Hermiona nie wierzyła w ani jedno słowo, jakie właśnie do siebie powiedziała. Panicznie bała się bólu – trauma po niechcianej wizycie w Malfoy Manor, gdy Bellatrix pozostawiła na jej przedramieniu piekące wspomnienie. Mało tego, spodziewała się, że na drobnych ukłuciach małych igiełek się nie skończy. Z tego, co udało jej się dowiedzieć, Malfoyowie od zawsze lubowali się w dziwnych pomysłach.
Policzyła do dziesięciu. Odrzuciła wyobrażenie bólu, jakiego spodziewała się doznać w ciągu następnych minut i nieoczekiwanie, jakby chciała zaskoczyć samą siebie, dopadła do muru. Ledwo stłumiła krzyk, gdy w jej dłoniach wybuchł niemalże ogień. Im mocniej chwytała się wystających półek skalnych, tym głębsze rany się pojawiały. W miejscu, gdzie dotknęła ścianę jakąkolwiek częścią ciała, rodził się ból – w pierwszej chwili nie do pokonania. To tylko twój głupi umysł, dopingowała się, pokonując cal za calem. Miała wrażenie, jakby odległość wcale nie malała, wręcz przeciwnie, jakby rosła z każdym krokiem. Na jej szczęście szybko zrozumiała, że to kolejna iluzja, jaki stworzył rzucony na posiadłość czar. Niemal zapłakała – tym razem z ulgi, a nie bólu – gdy zsunęła się z samej góry muru i upadła na mokrą, zimną ziemię. Resztki śniegu, jakie ostały się w zaniedbanym ogrodzie, wnet zabarwiły się krwią Hermiony. Zamazanym wzrokiem obserwowała, jak czerwień ginie w kolejnych warstwach białego puchu, tworząc hipnotyzującą mozaikę. Nie wiedziała, czy to kolejna iluzja, czy ta krew naprawdę wydobywała się z jej ciała – wspomnienie odczuwanego jeszcze niedawno bólu odchodziło, a w jego miejsce pojawiała się ulga. Zanim jednak była w stanie podnieść się na nogi, minęły kolejne minuty.
Dała radę.
Pozwoliła sobie na jeszcze chwilę odpoczynku. Zimny śnieg chłodził przyjemnie otarcia i stłuczenia, które wnet spróbowała wyleczyć odpowiednim zaklęciem. Niemal się zaśmiała, widząc, że jej próby idą na marne. Corvus rzeczywiście był zapobiegliwym człowiekiem. A jednak – marzła w śniegu po tej drugiej stronie muru, przechytrzyła go. I ta myśl napełniła ją siłą do wstania z klęczek, do ruszenia w stronę z pozoru opuszczonego domu.
Hermiona szybko doszła do wniosku, że budynek nie jest tak duży, jaki wydawał jej się na zdjęciu. Nie planowała obchodzić go dookoła – korzystając z okazji, że przedostała się od północnej części terenu, trzymała się tylko tyłów i to tam szukała kolejnego wejścia, którym mogłaby się przedostać do środka. Zaglądała dyskretnie przez okna na parterze – ciemne pomieszczenia odstraszały, każde z nich sprawiały wrażenie pustych. Kiedy znalazła ubytek w jednej z szybek w tylnych drzwiach, sprawdziła zaklęciem obecność ludzką. Czar wykazał wynik negatywny, dlatego też zdecydowała się odważnie wsunąć rękę w szczelinę. Chwilę zajęło jej otworzenie drzwi od wewnętrznej strony, unikając przy tym podcięcia sobie żył ostrym fragmentem szyby. Podejrzewała, że gdyby nie coroczne przygody z Harrym i Ronem, teraz odniosłaby porażkę. Teraz albo już przy murze by się poddała i wróciła do domu.
Kolejne minuty potwierdziły jej teorię, jakoby budynek był pusty. Z wyjątkiem pojedynczych mebli, na których grubą warstwą osiadł kurz, wiało pustką i chłodem. Wciąż jednak parła do przodu, zaglądając do kolejnych pokoi. Podłoga gdzieniegdzie skrzypiała nieprzyjemnie, przyprawiając Hermionę o szybsze bicie serca. Skrzypienie to w niektórych miejscach przewijało się jednak z głuchym stukaniem, jakim było echo jej kroków. Dźwięk sugerujący, jakby parter, na którym znajdowała się Hermiona, wcale nie był podstawą budynku. W grę wchodziła jeszcze piwnica, ale z planów, do których się dokopała w archiwum, jasno wynikało, że znajdowała się ona tylko pod jednym skrzydłem. I to wcale nie było to skrzydło. Czując, że czas umyka jej coraz bardziej, Hermiona wytężyła wszystkie zmysły i jeszcze raz obeszła tę część domu. Ostukiwała ściany, sunęła wierzchem dłoni po tapetach, szukając jakichś wypustek, nasłuchiwała własnych kroków. W pewnym momencie miała wrażenie, że cisza zaczęła już dźwięczeć jej w uszach, a każdy inny dźwięk miesza się ze świszczącym wiatrem, który zerwał się chwilę wcześniej.
Czuła rosnące uczucie paniki i rozczarowania – nic nie znalazła, pół dnia na marne. A była pewna, że jest u celu! Nie mogąc się powstrzymać, uderzyła pięścią w ścianę obok, jednocześnie napierając na nią plecami w pojedynczym, gwałtownym ruchu. Omal serce nie wyskoczyło jej z gardła, gdy mur nieoczekiwanie ustąpił, a ona wpadła wprost w ciemny korytarz, robiąc koziołki w dół schodów. Gdy odbiła się plecami od kolejnej ściany, jęknęła cicho i kolejny raz tego dnia miała ochotę zapłakać. Kręciło jej się w głowie, mroczki tańczyły tango przed oczami, a do tego podejrzewała, że skręciła nadgarstek. Nauczona doświadczeniem, nawet nie próbowała go uleczyć, bowiem zrozumiała, że niczego, czego nabawiła się w tym domu, nie można było ot tak naprawić prostą magią. Czuła się jak współczesna Alicja z Krainy Czarów. Hermiona jęknęła ponownie, prostując plecy i wyciągając przed siebie szyję. A potem otworzyła oczy.
I stwierdziła, że szczęście tego dnia, mimo wszelkich potknięć, jednak jej dopisywało.

12 komentarzy:

  1. Jejku, coraz bardziej intrygujesz mnie tym opowiadaniem. Czytając ten rozdział miałam nadzieję na chociaż częściowe wyjaśnienie zagadki, lecz niestety. Trzymasz w napięciu. Rozdział bardzo wciągający. Mam nadzieję, że niedługo zacznie się coś wyjaśniać. Oby Markusowi nic się nie stało. Czekam na kolejną część i życzę dużo weny :)
    http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, intryga to mój cel :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Oh, intrygujące coraz bardziej! Realacja Draco i Hermiony jest cudna, kłamstwa by chronić i takie tam. ;) Ciekawa jestem czy Draco coś ukrywa, bardzo. Hermiona jest jak typowa kobieta - a co jeśli...?
    Świetny rozdział.
    DP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... chyba nieświadomie podsunęłaś mi pewien pomysł :)

      Usuń
  3. Ciekawe porównanie.. niczym "Alicja w krainie czarów", w sumie tutaj w kryminalnej wersji :)
    Podoba mi się relacja pomiędzy Draco, a Hermioną. Powoli zaczynają stwarzać, choć sami nie chcą się do tego przyznać, rodzinę. Myślę, że im obojgu jest potrzebne wsparcie, którego sobie dostarczają. Dopełniają się.
    Nie wiem czy dobrze myślę, ale mam wrażenie, że Hermiona znajdzie Markusa? No cóż.. pozostaje mi tylko czekać na następny rozdział.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że pisząc prolog - aż trzy (!) lata temu - nie sądziłam, że zrobi się z tego kryminał, ale to chyba wpływ studiów :) nawet nieświadomie faszerują nas szwedzkimi i islandzkimi kryminałami, nastrój sam ulatuje, cóż zrobić :D

      Usuń
  4. Coś podejrzewam, że, mimo wszystko, ta wizyta dla Hermiony nie skończy się za dobrze. Strasznie ciekawi mnie osoba Corvusa. Wiem tylko że jest członkiem klanu Malfoyów i to wszystko. Nie mogę teraz przestać myśleć o tym, jaką rolę odegra w opowiadaniu.
    Miałam nadzieję, że w tym rozdziale będzie już coś o spotkaniu Kruma z Harrym, ale niestety. Chociaż może dobrze, że jeszcze tego nie opisałaś, bo podejrzewam, że to będzie punkt kulminacyjny. Chyba że to właśnie odnalezienie Corvusa nim będzie.
    Dobra, mogłabym tak jeszcze rozmyślać, aż mój komentarz miałby ze dwie strony przynajmniej, więc kończę i napiszę jeszcze, że kocham te fragmenty z Draco, Hermioną i małą Libby.
    Pozdrawiam i przepraszam, że tak chaotycznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem oczarowana. Pochłonęłam wszystkie rozdziały jednym tchem. Historia mnie intryguje i mam nadzieję, że niedługo znajdziesz trochę czasu, by napisać kolejny rozdział.
    Relacje, które stworzyłaś pomiędzy bohaterami są obłędne.
    A Hermiona i Draco są idealni.
    Zastanawiam się czy tajemniczy Corvus będzie w wieku Lucjusza, czy będzie należał już do kolejnego pokolenia i był w wieku Draco?
    Przypuszczam, że Harry spotka się z Wiktorem? A on powie mu prawdę o Markusie (oprócz kwestii uwięzienia)?
    Zastanawia mnie też fakt, że Draco i Hermiona jeszcze nie zaczęli poszukiwać zaginionego przyjaciela. Przecież wiedzą, że polują na nią śmierciożercy...
    Jedynym zgrzytem jak dla mnie jest imię córeczki Granger - raz nazywasz ją Libby a raz Emma.
    Życzę Ci więcej wolnego czasu i weny!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny blog! Cudowny rozdział!
    Tyle się działo, że człowiek domaga się więcej i więcej z każdym przeczytanym zdaniem.
    Mam nadzieję, że nie opuściłaś bloga i że niedługo do nas wrócisz z nowym rozdziałem.
    Życzę weny!
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie opuściłam, choć ostatnio z pisaniem mi nie po drodze :)

      Usuń

- +