Followers

niedziela, 8 maja 2016

[21] Puszka Pandory

Hermiona znajdowała się w ciemnym, ale przestronnym pomieszczeniu. Mimo braku okien, które nie wpuszczały ani grama światła, nie miała problemu z zauważeniem drobnych szczegółów. Czary to jednak cudowna rzecz.
Kobieta rozejrzała się uważnie, próbując zapamiętać każdy szczegół, który mógłby się potem okazać potrzebny. Gdzieś w podświadomości próbowała też określić, jak wiele czasu miała, zanim Corvus wróci do swojej posiadłości i ją znajdzie. Oczywiście, miała nadzieję na bardziej pozytywne zwieńczenie tego dnia, jednak nie zawsze i nie wszystko idzie po naszej myśli, toteż Hermiona oprócz szczegółów próbowała również znaleźć plan awaryjny.
Ku jej rozczarowaniu tajne przejście w ścianie, przez które wpadła do piwnic, jak sama nazwa sugerowała, bardzo szybko zniknęło. Ten, kto jednak wiedział, że gdzieś tam mógł je znaleźć, byłby głupcem, gdyby w żaden sposób nie oznaczył sobie tego miejsca, tej konkretnej ściany. Tak też zrobiła Hermiona. Nie miała pojęcia, co przyniesie jej następna godzina, dwie, ale wolała się zabezpieczyć chociaż w minimalnym stopniu. Korzystając z nieobecności gospodarza, rozejrzała się po pokoju. Choć parter i piętro budynku wyglądały bardziej niż nędznie, piwnice były urządzone po królewsku. Obrazy na ścianach w złotych ramach, kosztowne wazy na segmentach, perskie dywany… Choć pokój był naprawdę duży, dla Hermiony działo się tutaj zdecydowanie zbyt wiele. Od razu w jej głowie pojawiło się wspomnienie skromnego mieszkania, w którym przyszło jej ostatnio mieszkać. Dużo bardziej wolała właśnie je.
Przy przeciwległej ścianie stało naprawdę potężne biurko wykonane z ciemnego, pewnie bardzo starego i drogiego drewna. Całą jego powierzchnię jednak pokrywały zapisane maczkiem kartki, naznaczone wieloma kolorami i strzałkami mapy, jakieś plany… Hermiona wyjęła z torebki małą przestrzenną kostkę – prototyp nowego sprzętu aurorskiego, który miał dopiero wejść na rynek za długi czas. Oficjalnie nie powinna go mieć w takiej sytuacji, jednak nieoficjalnie… jak można przetestować gadżet, jeśli nie w praktyce w prawdziwej sytuacji, która dokładnie tego wymaga? Przesunęła opuszką palca po wąskim napisie przy jednej z krawędzi, mrucząc pod nosem dopasowane zaklęcie. Po chwili wszystko było gotowe, a ona mogła zebrać niemal fizyczne dowody, które miałyby prawdziwą moc i możliwość uratowania Draco przed Azkabanem.
Hermiona była w połowie dokumentacji, gdy nagle jej palce zdrętwiały, a potem dłonie zaczęły niebezpiecznie drżeć. Tuż obok jednej z bardziej szczegółowych map Londynu oraz planu podziemi Malfoy Manor leżało zdjęcie. Zdjęcie przedstawiające ją z Libby na rękach tuż przed żłobkiem, do którego zaprowadzała córkę każdego ranka. Nieopodal w kopercie leżały kolejne zdjęcia – jej i Marcusa, a tak naprawdę Draco, ich mieszkania, jej chatki, samej Libby w żłobku…
Corvius doskonale wiedział, że pomagała Malfoyowi. Wiedział o nich najwyraźniej wszystko. Pytaniem było więc tylko, dlaczego po prostu nie przyszedł którejś nocy i ich nie zabił? Obeszłoby się bez tego całego zachodu, bez długiego planowania kolejnych morderstw. Mógłby załatwić wszystko jednym płynnym ruchem różdżki. Hermiona zupełnie tego nie rozumiała. Nie mogła pojąć celu czy chociażby idei, która mogłaby przyświecać temu mężczyźnie.
Hermiona zamrugała i ostatkiem silnej woli zmusiła się do powrócenia do robienia własnych zdjęć. Koniuszek palca ciągnął rytmicznie za spust, choć w pamięci tkwiło wspomnienie niewinnej twarzyczki Libby. Tak skupiła się na myśli, by odzyskać córkę jak najszybciej, że w ostatniej chwili usłyszała zbliżające się do tego pomieszczenia kroki. Chaotycznym ruchem zgarnęła ostatnie dokumenty do pojemnej, a pomniejszonej torby i rozejrzała w pośpiechu za miejscem, gdzie mogłaby się ukryć. Wnet przypomniała sobie o tajemniczym przejściu w ścianie i podbiegła do tego miejsca, by znaleźć zaznaczony wcześniej fragment tapety. Zdążyła wpaść na drugą stronę, przy okazji – była tego pewna – nabijając sobie guza na środku czoła, gdy potknęła się o własne nogi. Zaczęła starać się unormować oddech, zaglądając do pustego jeszcze pokoju przez minimalną szparę w przejściu.
Echo kroków stawało się coraz bliższe.
Hermiona nie zdążyła policzyć w swojej kryjówce do pięciu, gdy boczne drzwi rozwarły się z hukiem. Niewiele brakowało, pomyślała, przymykając na sekundę oczy. Gdy wraz z nieoczekiwanym wiatrem wtargnęły do pomieszczenia aż dwie osoby, Hermiona ledwo powstrzymała się od wyskoczenia z kryjówki. Jedne kroki bowiem kojarzyła.
Pochylona sylwetka Wiktora Kruma zasłaniała jego towarzysza. Wiktor nie zmienił się nic a nic. Może jedynie wyraz jego twarzy stał się bardziej mroczny, bardziej zdeterminowany. Profil mu się wyostrzył, ciemny zarost nieco powiększył. Oprócz tego jednak był to ten sam Wiktor, za którym jeszcze tak niedawno szalała. Jak on mógł? Jak mógł zrobić to jej i Libby, ich dziecku?! Prawdziwa wściekłość i gryfoński temperament opanował Hermionę niemal w całości. Ledwo udało jej się pozostać w ukryciu, wiedziała wszakże, że to nie Wiktor grał tu pierwsze skrzypce.
Corvius.
Słyszała już jego głos – pełen zadowolenia, ale jednocześnie wyczuwała też pewną niepokojącą nutę, jaka w nim przebrzmiewała. Był głęboki, wibrujący. Był tym głosem, za którym chciałoby się podążać, gdziekolwiek by on nie poprowadził.
- Ach, Wiktorze, mój przyjacielu. Świetnie się spisałeś.
Wiktor nie odpowiedział. Wyglądał za to na mocno spiętego. W dalszym ciągu zasłaniał Hermionie drugiego mężczyznę. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Jak mógłby wyglądać brat Lucjusza? Podobnie do niego? A może jednak inaczej, w końcu urodziły ich dwie różne kobiety. Może wcale nie byli do siebie podobni?
- Czasami nie rozumiem twoich poczynań, Corvusie.
- Ach tak?
- Właśnie tak. Wciąż nie wyjaśniłeś mi, po co ci do tego wszystkiego Granger. Po co kazałeś mi ją śledzić? Wybadać ją?
- Och, to proste, Wiktorze. Czy wiesz, co ma do stracenia więzień Azkabanu?
Wiktor milczał, aż wreszcie pochylił lekko głowę na znak, że czeka na wyjaśnienie.
- Nic. No właśnie, nic. To być albo nie być. Każdy dzień taki sam. A teraz wyobraź sobie, co do stracenia ma więzień Azkabanu, który kocha?
Wiktor musiał spojrzeć na Corviusa w jakiś wyjątkowy sposób, bo ten westchnął i dodał:
- Właśnie. Wtedy ma do stracenia wszystko. Dopiero wtedy zaczyna się piekło, gdy on jest tam, za murami i w towarzystwie dementorów, a ona tu, sama, wystawiona na niebezpieczeństwo wrogów.
- Malfoy jej nie kocha – zaoponował Krum, robiąc krok w przód.
- Och, oczywiście, że kocha. Może sam jeszcze o tym nie wie, ale kocha ją. Tak samo, jak ona jego. Obydwoje zrobią dla drugiego dosłownie wszystko – zaśmiał się, wychodząc niespodziewanie zza Kruma, dzięki czemu Hermiona wreszcie mogła go zobaczyć. – Choć Dracon nie zna mnie, to ja znam swojego brata najlepiej ze wszystkich.
Corvius wcale nie był bratem Lucjusza, a nieślubnym dzieckiem Abraxasa Mafoya. Był bratem Draco i nieślubnym dzieckiem… Lucjusza. Jak mogła pozwolić sobie na taki błąd? Jak mogła tak źle obliczyć daty?! W głowie Hermiony rozpętał się chaos. Dlaczego w takim razie wzmiankę o Corviusie znalazła właśnie w dzienniku jego dziadka, a nie w jakichś zapiskach Narcyzy? Dlaczego był tak pilnie strzeżonym sekretem rodzinnym? Czarne owce zdarzały się wszędzie, dlaczego ta była tak wyjątkowa?
- Ale czemu mnie to oceniać? Myślę, że jest tu z nami ktoś, kto sam najlepiej udzieli ci odpowiedzi na twoje pytania, Wiktorze. Ktoś, kogo z kolei ty bardzo dobrze znasz. Czyż nie, droga Hermiono?
Hermionie zajęło kilka chwil zrozumienie, że obserwowany przez nią Corvius zwrócił się bezpośrednio do niej. Czyli cały czas wiedział, że ona tam jest – ukryta, podsłuchująca ich drobną wymianę zdań. Niech to szlag! Choć domyślała się, że to jedynie marne próby, zaczęła się szybko cofać, chcąc uciec z piwnic. Zaklęcie plączące nogi wślizgnęło się jednak przez szparę w przejściu i obezwładniło ją, powalając na ziemię. Kątem oka zobaczyła, że jej gadżet wysunął się z kieszeni i leży tuż obok niej na stopniu. W ostatniej chwili przesunęła go w cień tak, by Corvius nie zdołał go dojrzeć, gdy już po nią przyjdzie.
Tym, który po nią poszedł, nie był jednak szalony brat Draco, tylko Wiktor – zaniepokojony, niedowierzający i najwyraźniej zrozpaczony jej widokiem tutaj. Albo tym, że ich podsłuchała i wiedziała już, po co kolejny raz zjawił się w jej życiu.
W momencie, gdy Wiktor wyciągał ją ze schowka, Corvius klasnął wesoło w dłonie.
- Jeszcze trochę i będzie komplet, cudownie!


Harry Potter chodził wściekły jak osa od momentu, gdy wrócił późną nocą do domu – jego żona odczuła to dzięki rozbijającym się talerzom i wazom, które dostali od jej matki jako prezent ślubny. Powód niespodziewanego wyjścia męża był dla Ginny jednak wciąż zagadką, więc gdy przyszedł czas na wspólne śniadanie następnego ranka, po prostu siedziała przy stole. Nie, nie zrobiła mu jego ulubionej kawy. Nie, nie posprzątała rozbitej porcelany. Nie, nie zamieniła kusego szlafroka na wygodny dres. A jeśli ma kogoś na boku? Jeśli ją zdradza?
Ginny zacisnęła mocno wargi, tworząc z nich wąską linię i wbiła z mocą widelec w jajko, które leżało jej na talerzu.
- Możesz się ubrać, Ginny?
- Możesz się uspokoić?
- Nie.
- No to masz odpowiedź.
- Wspaniale.
- CUDOWNIE.
Szczęk sztućców o stół, gdy Ginny ze złością je odrzuciła, rozniósł się po całym domu. Harry z niespodziewanym spokojem obserwował, jak krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała kobieta, upada niczym w zwolnionym tempie na ziemię, gdy ona wściekłym marszem udała się na górę.
- Bardzo dojrzale! – krzyknął za nią i żeby nie być gorszym, przewrócił drugie krzesło, żeby też leżało na podłodze. A potem zaczął sobie rwać włosy z głowy, nie będąc pewnym, co powinien zrobić. Czuł się jak między młotem a kowadłem. W obowiązku do pracy i przyjaciółki.
Hermiono, coś ty odwaliła?, spytał sam siebie, siadając z rezygnacją na sofie i ukrył twarz w dłoniach.
Harry, odkąd tylko pamiętał, czuł się w obowiązku do wszystkiego, najogólniej mówiąc. Od dziecka miał swoje zadanie, któremu musiał sprostać. Do pewnego momentu myślał, że wszystko spoczywa tylko na jego barkach, jednak los obdarzył go wspaniałymi przyjaciółmi, którzy dotrzymywali mu kroku cały czas, nawet gdy bardzo tego nie chciał. Wszystko było w porządku. Nigdy jednak nie musiał stawać pomiędzy jednym ze swoich przyjaciół a oczekiwaniami społeczeństwa. Nie chodziło tutaj o drobną kłótnię, z której każde z nich mogłoby się wywinąć po tygodniu, dwóch wyciągnięciem dłoni na przeproszenie.
Sprawa Draco Malfoya była głośna nie tylko w kręgach aurorów, ale również na łamach publicznych gazet. Każdy, kto chciał, mógł znać wiele faktów, a aurorzy starali się właśnie o to, by rzeczywiście były to fakty – czyste i niezmienione przez redakcje czasopism. Wypływająca do publiki informacja o współudziale – bo tak to trzeba nazwać – Hermiony w działalność Malfoya to tylko kwestia czasu. Dwa, może trzy dni, aż Krum zaprosi kogoś innego na ukryte spotkanie i… I co wtedy?
Ten parszywy Krum! Gdyby nie on, Harry wciąż byłby niczego nieświadomy, a dzięki temu naprawdę szczęśliwy. Jadłby spokojnie śniadanie ze swoją żoną, sprawiłby jej kilka komplementów, a tak, to nie dość, że ma na głowie Hermionę, to jeszcze kłótnię z Ginny, która wynikła tak po prostu, z niczego. Problem obecnych czasów. Wrócił jeszcze myślami do wczorajszego wieczoru, który był dla niego prawdziwym zaskoczeniem. Idąc pod wskazany adres, z trzema innymi zaufanymi aurorami jako osłoną, nie spodziewał się, że ujrzy barczystego chłopaka swojej przyjaciółki. Pardon, byłego chłopaka, obecnego ojca jej dziecka. Harry, skup się.
- Krum? Wybacz, chyba pomyliłem stoliki.
- Dobrze trafiłeś, Potter, siadaj.
Harry wahał się jeszcze przez pięć sekund, ale czując na sobie uporczywy wzrok mężczyzny, ustąpił.
- Wiem, że przyszedłeś w obstawie. Jeśli zależy ci na Hermionie, lepiej odpraw ich.
Harry zmrużył oczy, kolejny raz się zawahał.
- Co jej zrobiłeś?
Przecież widział ją zaledwie kilka godzin temu!
- Nic – pokręcił głową. Westchnął. Jego angielski wyraźnie się poprawił, zauważył brunet, ale zaraz zganił się za tę głupią myśl. – Nic bym jej nie mógł zrobić, kocham ją, choć możesz mi nie wierzyć. Mam jednak pewne informacje i najlepiej by było, żeby trafiły tylko do twoich uszu. Oczywiście, jeśli zależy ci na jej przyszłości.
Harry smakował nowe informacje. Czuł obecność trójki aurorów. Ufał im. Dodatkowo zresztą przyjęli na siebie zaklęcie poufałości, podobne do tego, które nakładano te kilka lat temu na nowych członków Zakonu Feniksa. Hermiona jednak była dla niego zbyt cenna, żeby ryzykować cokolwiek, co z nią związane, dlatego też skinął wolno głową, a potem – niby nic – zastukał kolejno palcami lewej dłoni o powierzchnię stołu.
Obecność dodatkowych aurorów przestała być wyczuwalna.
- Sprytnie – pogratulował Krum. Zamówił dwie szkockie. Zanim zamówienie przyszło, wyłożył na stół grubą kopertę. Harry zastanawiał się, czy to czarodziejski odpowiednik Puszki Pandory, miał nadzieję, że nie. Z perspektywy czasu wiedział jednak, że tym właśnie ona była.
- Co u ciebie słychać?
- Krum…
Mężczyzna wzruszył ramionami. Upił swojej szkockiej.
- Naprawdę nie chciałem tego robić, nie chciałem tego spotkania, wierz mi. Dobro Hermiony jest dla mnie… ważne. Myślałem, co zrobić, żeby było najlepiej, aż w końcu doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś nie zauważa swoich błędów, to trzeba pokazać je nie tylko tej osobie, ale też komuś innemu. Wydałeś mi się odpowiednią osobą.
- Do rzeczy. Nie mam całej nocy na filozoficzne pogaduszki.
Krum, patrząc Harry’emu prosto w oczy, przesunął powoli kopertę w jego stronę.
- Proszę.
W kopercie znajdowały się zdjęcia. Bardzo dużo zdjęć. Niektóre były wykonane w sposób magiczny, inne w mugolski. Wszystkie jednak przedstawiały Hermionę – w różnych sytuacjach – wraz z Marcusem. Też mi nowość, pomyślał Harry, zaczynając powoli żałować, że tu przyszedł. Na niektórych zdjęciach były daty, na innych nie. Pojawiła się też Libby. Pojawiły się też ujęcia ich wspólnych, dość intymnych momentów i Harry powoli zaczynał się nie dość, że wahać przed ujrzeniem kolejnych, to zastawiać, jakim cudem Krum wszedł w ich posiadanie.
A potem zobaczył dwa zdjęcia, które sprawiły, że krew odpłynęła mu z twarzy.
Na jednym Krum oraz Marcus – najwyraźniej unieruchomiony, siedział na krześle i nie chciał patrzeć w obiektyw, ale nawet nie musiał – Harry doskonale go poznał. Jeśli się nie mylił, a liczyć jednak umiał całkiem dobrze, data wskazywała na dzień przed jego zniknięciem w pracy. Na drugim – opatrzonym tą samą datą – zobaczył Hermionę, Libby oraz, o dziwo, też Marcusa. Harry musiał przetrzeć ściereczką okulary, myśli gnały po jego głowie w szaleńczym pędzie. O co tu chodziło? Nikt nie może być w dwóch miejscach na raz, chyba że… eliksir. Harry spojrzał uważnie na Kruma, jednak nie potrafił nic odczytać z jego twarzy. Ta zamieniła się w maskę, która jedynie go obserwowała z niespotykaną cierpliwością.
- Wiesz, że na uprowadzenie aurora jest paragraf?
Krum chrząknął.
- To pikuś w porównaniu z tym, jak obszerny jest paragraf na pomaganie ściganemu listem gończym śmierciożercy.
- Nie rozumiem.
- Wiem, że doszedłeś do tego, że zamieszany tutaj jest Eliksir Wielosokowy. Widziałem to w twojej twarzy. Nie zastanawia cię, kto taki się pod nim ukrywa? Kto zagrabił sobie tę słodką twarzyczkę Marcusa O’Sullivana?
Harry milczał. Nie musiał chyba jednak nic mówić, bo zaraz na stole pojawiła się kolejna koperta – równie biała, ale znacznie chudsza. Odłożył na blat zdjęcia obrazem do dołu, a potem wyciągnął rękę po nową paczkę.
- A-a-a, nie tak prędko. Zawartość tej koperty to przepustka za paragraf, o którym wspomniałeś.
- Tylko pod warunkiem, że jeszcze tej nocy wypuścisz O’Sullivana. Dopiero w momencie, gdy stanie w moim biurze zdolny do potwierdzenia swojej tożsamości, będziemy mogli zapomnieć o całej tej sprawie.
Krum oceniał swoje możliwości i propozycję. Kompromis. W końcu skinął głową i puścił kopertę.
Harry wrócił myślami do obecnego poranka i jeszcze raz przetarł twarz dłońmi, jakby chcąc się ocucić z nieprzyjemnego snu. Bo to nie mogła być prawda. Paczka, którą Wiktor przekazał mu w nocy, zawierała tylko trzy rzeczy. Tajemniczy adres i dwa magiczne zdjęcia. Na każdym z nich zobaczył Hermionę oraz poszukiwanego od miesięcy Draco Malfoya.
Późniejsza rozmowa z Krumem przebiegała spokojnie. Harry nie wiedział, jak utrzymał nerwy i emocje na wodzy, ale najwyraźniej dopiero po paru godzinach je z niej spuścił i wyładował się na Ginny. Patrząc na przewrócone krzesła i pozostawione śniadanie, zrozumiał to, dlatego też wstał i skierował się do sypialni, gdzie miał nadzieję znaleźć swoją żonę. Hermioną zajmie się później.
Obydwie koperty pozostały na stoliku w salonie, jak gdyby Harry chciał zapomnieć, że je w ogóle ma.


- Nie mogę uwierzyć, jaka parszywa z ciebie świnia, Wiktorze. Jak mogłeś mi to zrobić?
- Och, droga Hermiono, nie wiń go, to w dużej mierze moja zasługa.
Hermiona posłała Corviusowi chłodne spojrzenie. Szybko zrozumiała, że mężczyzna niemal karmi się mocnymi emocjami, musiała więc trzymać je na wodzy.
- Miłość, jak mawiali uczeni, to choroba. Jeśli organizm jest słaby, wyniszcza go, puff! – Znowu klasnął w dłonie. Ze swoimi blond włosami i niewinnym wyrazem twarzy wyglądał jak niepozorny chochlik, może elf. Prawda jednak wyglądała zgoła inaczej i ten niegroźny elf potrafiłby wbić ci nóż w plecy. – Taka mądra, a wciąż nie rozumie, niesamowite.
Hermiona nie odpowiedziała, patrzyła teraz na Wiktora, który z kolei odwracał od niej wzrok.
- Wiktor cię kocha jak prawdziwy szaleniec. Merlin mi chyba dopomógł, że się na niego natknąłem. Podobnie ty i mój drogi brat Draco. Przypadek? Nie sądzę. Tak się po prostu musiało stać, miłość znowu okazała się chorobą. Niezła z niej dżuma, z tej miłości – zaśmiał się ze swojego własnego żartu, choć ani Hermionie, ani Wiktorowi do śmiechu nie było.
- Skoro mnie kochasz, to dlaczego zrobiłeś coś takiego?
Poczuła obecność Corviusa tuż za sobą, jeszcze zanim skończyła pytanie. Pomimo bycia starszym bratem Draco był zupełnie inny. Nie pachniał tak przyjemnie – pachniał ostro, zdecydowanie nie tak, do czego zdążyła się już przyzwyczaić – jego ruchy były szybkie, gwałtowne i ostre, a nie zdecydowane, ale jednak wciąż czułe, a jego głos… był głęboki, na pierwszy moment pociągający, ale zaraz dało się wyczuć w nim nutę szaleństwa, który go zniekształcał doszczętnie.
- Przecież to proste – odparł zamiast Bułgara. – Ty i Draco. Niespodziewana, wielka miłość dwojga wrogów, poszukiwanego śmierciożercy i aurora. Przypadkiem się złożyło, że i ja, i Wiktor, chcieliśmy się pozbyć właśnie Draco. O moich powodach nie musisz jeszcze wiedzieć, no a Wiktor… z miłości do ciebie chciał wyeliminować rywala, by znów móc zdobyć twoje serce.
- W takim razie możesz mnie od razu zabić, bo ani tobie w niczym nie pomogę, ani tym bardziej jemu. Zrób nam więc tę przysługę.
- Niestety, nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. A podejrzewam, że nie pisnęłaś Draconowi ani słówka o swoim małym, prywatnym dochodzeniu, skoro jeszcze do mnie nie przyszedł. Długo myślałem, jak to wszystko rozegrać. W końcu doszedłem do wniosku, że czasami najlepszym jest najłatwiejsze. Zbadałem nasze prawo. Są różne kary dla przestępców, jak wiesz doskonale, nasza słodka pani Auror, w tym pocałunek dementora. Nie jestem jednak jakimś parszywym karaluchem – Hermiona nie wydawała się być specjalnie przekonaną – i nie wyniszczam podstępem od środka, nie tak całkowicie przynajmniej. Punkt pierwszy więc, wydać delikwenta władzom jak na tacy, punkt drugi, poczekać, aż zamkną go w Azkabanie… Punkt trzeci, uwolnić go z niego.
Hermiona, choć biegła w rachunkach, zgubiła logiczny tok myślenia przy punkcie drugim. Miała ochotę powiedzieć mu, że jego misterny plan wcale kupy się nie trzyma, ale poczekała z osądem. Corvius musiał jednak zobaczyć jej powątpiewającą minę, bo westchnął ciężko i wyjaśnił:
- Chodzi o show, Hermiono. Jak doskonale wiesz, chcę się pozbyć Draco, by już nigdy nie wszedł mi w drogę. Mogę się go pozbyć ot tak, wpadając do waszego słodkiego gniazdka i po prostu go zabić. Albo zrobić wielkie show z jego śmierci, rujnując mu po drodze życie, dodatkowo tworząc jego złą reputację. Przypomnij sobie Syriusza Blacka, naszego wujaszka.
Hermiona nie odpowiedziała, ignorując go. Tak, to prawda, Syriusz był zupełnie niewinny i za niewinność osądzony. Nigdy jednak nie udałoby mu się oczyścić z zarzutów. Gdy powiedziano raz „A”, powiedzieć „B” to już za mało.
- Doskonale wiem, co chodzi ci po głowie. W końcu zrozumiałaś mój plan.
- Wciąż jednak, żeby dojść do punktu trzeciego, musisz spełnić pierwszy i drugi – przypomniała mu zimno Hermiona. – To ja zajmuję się tą sprawą. To ja mam najwięcej do powiedzenia, tak naprawdę. A że ja jestem tu… musiałbyś co najwyżej użyć Imperiusa, ale wiesz, że i to ci się nie uda.
Corvius przeszedł zza jej pleców na środek pokoju. Po chwili stanął przy robiącym wrażeniem obrazie, który przedstawiał jakąś piękną, nieznajomą Hermionie kobietę. Szybko zrozumiała, że musiała to być jego matka – wykiwana i porzucona przez Lucjusza. Hermionie zachciało się nagle płakać, gdy pomyślała, że teraz Draco musi płacić za błędy swojego ojca. Za coś, czemu zupełnie nie był winny.
Obserwowała, jak blondyn – idealna mieszanka nieznajomej z portretu i Lucjusza, jaki zapadł w pamięci Hermiony – z miłością muska dłonią płótno.
- Zapominasz, że tym razem jest jeszcze ktoś nieco ponad tobą. Obserwowałem was przez lata. Wszystkich. Gdy pójdę, Wiktor zabierze cię do innego pokoju, byś przekonała się, że naprawdę dobrze odrobiłem zadanie domowe. Znam nawet wasze numery butów!
- Szaleniec – mruknęła Hermiona. Ręce zaczynały jej powoli drętwieć, podobnie jak pośladki. Stawała się również nieco głodna, co zdecydowanie potęgowało niezadowolenie. Ignorowała to jednak i myślała nad poprzednimi słowami blondyna.
- Nie wiesz, o kim mówię, prawda? – zaśmiał się cichutko pod nosem. Potem podszedł do niej i zawinął sobie na palec kosmyk włosów, który wywinął się z upięcia. Studiował uważnie jej twarz, jakby chciał ją ocenić i chyba zarobiła pozytywną ocenę. – Masz coś w sobie. Szkoda, że obiecałem cię Wiktorowi – mrugnął – bo chyba zaczynam rozumieć, co dostrzegł w tobie mój braciszek. To znaczy, widziałem to już wcześniej, ale dopiero teraz na własne oczy. Chociaż…
Jego głos z wolna cichł, jakby w miarę upływu słów jego myśli brały przewagę. Przestąpił z nogi na nogę, przenosząc teraz palce na jej podbródek. Sunął po nim opuszką palca, a Hermiona próbowała zignorować fakt, że ta drobna pieszczota przyprawiała ją o nieprzyjemny… no właśnie, nieprzyjemny co? Kiedy Corvius się nachylił i spojrzał prosto w oczy, Hermiona zobaczyła, że ma je takie same, jak Draco. Jedyny szczegół, jakie je różnił, to ciepło. Oczy Corviusa były lodowate niczym lód, a Draco – gdy patrzył na nią – ciepłe, przyjemne, czułe.
A potem pochylił się jeszcze niżej i naparł z siłą na jej wargi, zmuszając niemal siłą, by następnie wsunąć między nie swój język. Hermiona usłyszała bułgarskie przekleństwo gdzieś z tyłu i wręcz wyczuwała wściekłość Wiktora, ale ten jednak wciąż pozostał na swoim miejscu. Jeśli Corvius spodziewał się słodkiego pocałunku, musiał się rozczarować, bo gdy tylko Hermiona wyczuła odpowiednią okazję, zacisnęła z całej siły zęby na jego języku.
- Auć! – Oderwał się od niej szybko i wyprostował. Oczekiwała, że ją uderzy albo przeklnie, ale ten jedynie zaśmiał się wesoło i otarł krew spływającą z kącika ust. – Właśnie tego w tobie szukałem i, jak widać, nie pomyliłem się. Wróćmy jednak do tematu naszej rozmowy, która niestety zmierza już ku końcowi. Otóż, to Harry Potter.
Harry?
- Tak, właśnie Harry. Twój najlepszy przyjaciel Harry, który tobie niczym brat. Dziwnym byłoby, gdyby zaprosił go jakiś nieznajomy, tajemniczy blondyn, uderzająco podobny do poszukiwanego Draco Malfoya… Jak lotny Potter by nie był, na pewno wyczułby jakiś podstęp. Tak się jednak składa, że wszyscy mamy przynajmniej jednego wspólnego znajomego. I cóż za zrządzenie losu, ale ta osoba jest w tym pomieszczeniu!
Corvius wydawał się być naprawdę uradowany przebiegiem tej rozmowy. Hermiona niekoniecznie. Wciąż czuła smak jego krwi.
Kobieta spodziewała się, że zaraz zza zasłony wyskoczy ktoś, kogo zna. Może Ron? Zabolałoby ją, gdyby i on był w to zamieszany, ale wyobrażała sobie, że… nie, Hermiono, przestań. Przeszłość jest przeszłością. Odetchnęła głębiej i spojrzała z wyczekiwaniem na Corviusa, który też patrzył na nią.
- No więc? Gdzie ten nasz wspólny znajomy? Już liczyłam na wspólną partyjkę pokera.
- Wiktor, przywitaj się jeszcze raz, przypomnij o sobie, bo twoja ukochana zdaje się chyba ciebie nie doceniać…
Hermionie zajęło trzy sekundy na zrozumienie, o co blondynowi znowu chodzi. I aż zaśmiała się nad absurdem tej sytuacji.

- Lepiej zostawię was samych, macie sobie chyba coś do wyjaśnienia – powiedział scenicznym szeptem Corvius i, z wciąż uradowanym uśmiechem na ustach, wycofał się z pokoju. Echo jego śmiechu odbijało się w ich uszach jeszcze przez długą chwilę, a gdyby spojrzenie Hermiony mogło zabijać, Wiktor leżałby już martwy. 



3 komentarze:

  1. Wreszcie nowy rozdział!
    Corvus okazuje się być jednak bratem Draco - ciekawe jak zareaguje na wieść o tym, że posiada przyrodnie rodzeństwo. Nigdy nie zrozumiem braku logiki w działaniu Hermiony - jak mogła pójść sama w paszczę lwa? Życie jej nie miłe? Współczuję, że tak bardzo - po raz kolejny - zawiodła się na Wiktorze... przykre to bardzo i bolesne...
    Rozumiem, że teraz Harry będzie skupiony na złapaniu Malfoya, że nie zwróci uwagi na zniknięcie Hermiony? A może Marcus rozjaśni może mu parę kwestii? I czy Draco, upewniając się, że Harmiona zniknęła - uda się po pomoc do Pottera?
    Powtórzę - jedynym zgrzytem jak dla mnie jest imię córeczki Granger - raz nazywasz ją Libby a raz Emma.
    Pozdrawiam, życząc czasu i weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz, że komentuję tak późno, ale dopiero teraz znalazłam czas na przeczytanie nowego (no już nie tak nowego…) rozdziału.
    Bardzo podoba mi się pierwszy fragment; opisy pomieszczenia, uczuć i myśli Hermiony. Zazdroszczę takiej umiejętności, bo czytało się je naprawdę lekko, a zarazem świetnie wprowadzały w tę mroczną i tajemniczą atmosferę.
    Zdziwiła mnie jednak obecność Wiktora w domu Corviusa. To znaczy, on od początku wydawał się podejrzany, ale miałam wrażenie, że działa sam, chociaż teraz faktycznie układa się to w jedną całość.
    Reakcja Harry'ego za to była jak dla mnie zupełnie naturalna. W końcu, jak zawsze zresztą, okazał się dobrym przyjacielem, co nie zmienia faktu, że miało dla niego też znaczenie bezpieczeństwo ludności.
    Martwię się o Hermionę i mam nadzieję, że cały ten koszmar skończy się happy endem. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdyby spojrzenie mogło zabijać to tak właśnie patrzyłabym na Ciebie! Kochana, gdzie Ty się podziewasz? Wiem że liczba komentarzy nie jest zbyt wielka, ale nie załamuj się. Wracaj bo tęsknimy!
    Granger gdzieś ty znowu wlazła? Będą kłopoty. Duuuuże kłopoty! No i oczywiście fajna kłótnia się zapowiada. Już zacieram ręce!
    Wracaj do świata żywych!
    Ta, której imienia nie wolno wymawiać...

    OdpowiedzUsuń

- +